sobota, 30 maja 2015

19. Niespodzianka?

Wysiadłam na przystanku tuż przy jego osiedlu. Znałam drogę na pamięć, mogłabym iść tam z zamkniętymi oczami. Kod do domofonu również pamiętałam. Zero-cztery-zero-pięć, czyli jego data urodzin. Powoli przemierzałam kolejne stopnie na klatce schodowej, aż w końcu stanęłam na wycieraczce przed drzwiami odpowiedniego mieszkania.

Wzięłam głęboki oddech i zapukałam. Otworzył niemalże od razu. 
Gdy napotkałam w końcu jego oczy, jak głupia i zawstydzona spuściłam wzrok na dół. Poza tym on sam najwidoczniej zapomniał języka w gębie, bo dłuższy czas tylko mnie lustrował.
- Cześć. - Powiedział w końcu, szerzej otwierając drzwi.
Weszłam, czując na sobie jego wzrok. Przez to czułam, że cała drżę. Zawsze tak było, gdy przewiercał mnie spojrzeniem na wylot. To jego spojrzenie było... cóż, takie, które uwielbiałam. I które sprawiło, że rozmowy zeszły na dalszy plan.
Gdy tylko przekroczyłam próg, a siatkarz zamknął za mną drzwi, rzucił się na mnie i wpił się w moje usta. Początkowo byłam w takim szoku, że napięłam się jak struna, jednak już po chwili nie byłam mu dłużna. 
Ludzie, ile ja na to czekałam!
Otworzyłam szerzej usta i pozwoliłam, by językiem penetrował wnętrze mojej buzi. Jezu, co za uczucie! Od razu oblała mnie fala przyjemnego gorąca. Nie przerywając dzikiego pocałunku, zsunął mi z ramion płaszcz i ten spadł na podłogę. Wczepiłam się w jego czuprynę palcami, mocno przyciągając go do siebie. On natomiast podciągnął mnie za uda do góry, zupełnie jakbym była piórkiem zaledwie. Od razu oplotłam nogi na jego pasie i pozwoliłam, by zabrał mnie do sypialni. 
Obydwoje już ciężko oddychaliśmy, gdy mnie rzucił na łóżko. Nie czekał długo, tylko od razu znalazł się nade mną. 
- Cholernie tęskniłem... - Mruknął mi do ucha. Potem odgarnął mi z szyi włosy i podgryzał mi tam skórę, a ja już unosiłam się w ekscytacji. 
Uwielbiałam go. Uwielbiałam jego grę wstępną. Uwielbiałam to, co ze mną robił. Kochałam sposób, w jaki mnie dotykał, w jaki mnie całował. Nie wiem, jak mogłam tak długo żyć bez tych spojrzeń, bez pocałunków. Bez niego. 
  Nie mogłam już dłużej czekać. Zrzuciłam go z siebie tak, że wylądował na plecach, a sama znalazłam się nad nim, siadając na nim okrakiem. Chciał się podnieść do siadu, jednak zdecydowanie popchnęłam go i z powrotem się położył, bacznie mnie obserwując. 
  Podciągnęłam sukienkę na brzuch, by potem ją zdecydowanym ruchem ściągnąć przez głowę i rzucić gdzieś w kąt sypialni. 
  Zostałam w samej bieliźnie. Uśmiechnął sie zawadiacko pod nosem, najwyraźniej rozpoznając moją bieliznę. Sama również się uśmiechnęłam i wpiłam się w jego usta.
Kolejny obrót. Byliśmy już na skraju łóżka, ale to chyba nie było zbytnio istotne. Znalazł się znowu nade mną i od razu pozbył się z siebie koszulki, jak ja jeszcze przed sekundą sukienki. Wyciągnęłam ręce i położyłam na tej jego rozbudowanej klacie.
Nic a nic się nie zmienił, dalej był chodzącym bogiem sexu.
Znowu się mną bawił. Całował w usta, podgryzał szyję, pieścił całe ciało. Gdy bawił się koło majteczek, ściągnęłam go do góry, by być z nim znowu twarzą w twarz. 
- Nie mam za dużo czasu. - Mruknęłam. Tak bardzo chciałam go już poczuć w sobie.
- Wymówki, po prostu już nie możesz wytrzymać... - Wymruczał i znowu się przyssał do mojej szyi.
  Choć z brakiem czasu mówiłam w sumie całkiem poważnie, pozwoliłam sobie na tą zabawę.
Koniec końców cała nasza bielizna wylądowała na podłodze. I znowu oddałam się cała Zbyszkowi Bartmanowi.
To był najlepszy seks w całym moim życiu.

Długo leżeliśmy nadzy w łóżku. Byłam wtulona w jego klatkę piersiową, podczas gdy on bawił się moimi włosami. Sama nasłuchiwałam, jak bije jego serce- spokojnie i miarowo. Sam jego rytm sprawiał, że powoli mi się oczy schodziły. I choć bardzo tego chciałam, zasnąć nie mogłam.
- Zbyszek... - Podniosłam lekko głowę.
- Cii.. Nie psujmy tego.
 I ja się bałam tego, co z tego wyniknie, i on się bał usłyszeć to, co mam do powiedzenia.
- Napijemy się kawy? - Zapytał. Skinęłam głową, uśmiechając się lekko.

***
Zbyszek.
 Ta kobieta była wcieleniem jego najskrytszych marzeń. I nikt, nawet Ewelina, jego (prawie) ex, nie dorastała jej do pięt.
  Gdy Ola wyskoczyła z łóżka i schowała się w łazience, Bartman narzucił na siebie jeansy i poszedł do kuchni, zrobić kawy. Choć najbardziej na świecie chciał pozostać w łóżku, z nią, i po prostu zapomnieć o całym świecie, odciąć się od niego... cóż, musiał powrócić do strasznej rzeczywistości i w końcu się z nią skonfrontować.
Dlaczego? Bo własnie przespał się z dziewczyną, która ma narzeczonego i niedługo wychodzi za mąż, Bóg jedyny wiedział, po co. On sam przecież też miał dziewczynę, która aktualnie miała go w czterech literach, dlatego niekoniecznie czuł się winny wobec niej. Sama na jego oczach zarywała jego własnych kolegów z drużyny. Wiedział, że cokolwiek by nie było, prz najbliższym spotkaniu po prostu z nią zerwie.
  Nastawił wodę i zerknął na zegarek. Dochodziła już dwudziesta pierwsza. Idealna pora na kawę i rozmowę, nie ma co.
  Gdy weszła do kuchni, ubrana zaledwie w jego pasiastą , biało-czerwoną koszulkę Resovii, z jego numerkiem na piersiach, oniemiał.
- Pasuje ci. - Podszedł do niej bliżej i położył jej ręce na biodrach. Opuszkami palców złapał śliski materiał i pociągnął lekko ku górze tak, że bluzka ledwo zakrywała pośladki. - Taka długość byłaby idealna. - Rzucił i uśmiechnął się zawadiacko.
- Oj, Bartman. - Wywróciła oczami i również się uśmiechnęła. Jej oczy błyszczały. TO był chyba najpiękniejszy widok ostatnich dni.  Delikatnie odjęła od siebie jego dłonie i poprawiła koszulkę. - Taka długość musi cię zaspokoić.
- Może jednak nie. - Delikatnie posunął ją do lady kuchennej, by się o nią oparła.
- Za dużo chcesz od życia, kochanie. - Droczyła się z nim. Obojgu to sprawiało niesamowitą przyjemność.
  Z małą pomocą siatkarza usiadła na kuchennym blacie, wciąż mając usta tuż przy jego twarzy.
- Założyłaś już bieliznę? - Dociekał. Palcami delikatnie malował wzorek na jej nagich udach, kierując się w górę. Na jej skórze pojawiła się gęsia skórka, a sama dziewczyna przygryzła wargę, znowu go zachęcając.
- Może tak, może nie... - Pocałowała go krótko w usta. W tym momencie woda zaczęła się gotować.- Ale chyba już się nie przekonasz.
Odepchnęła go lekko od siebie i zeskoczyła z blatu. Była bardzo usatysfakcjonowana widząc zawód w jego oczach - wyglądał jak mały chłopiec, który nie dostał zabawki. Ale specjalnie się nachyliła do szafki po kawę, wypinając się pupą w jego stronę.
To zawsze na niego działało. Znowu miał na nią ochotę. Cholerną, wielką ochotę. Ale postanowił trzymać to na wodzy.
- Jesteś dziś taka beztroska. - Zauważył, gdy dziewczyna zalewała kawę. Wziął jeden kubek, ona drugi, i skierowali się do salonu.
- Może i tak.
To była święta racja. Ola czuła się zupełnie tak, jak wtedy w Katowicach. Bez zobowiązań, bez obietnic, bez obowiązków. Byli tylko oni - młodzi, zakochani i pociągający siebie nawzajem. I w tamtym momencie nic innego się nie liczyło, nawet fakt, że w domu czekał na nią narzeczony z dzieckiem.

***
Usiedliśmy na kanapie. Podkuliłam nogi pod siebie, a Bartman wygodnie się rozsiadł, obejmując mnie ramieniem. Sięgnęłam po pilot i włączyłam telewizję.
- Widzę, że nie chcesz rozmawiać. - Głos mu zadrżał.
Na jego słowa mocniej ścisnęłam pilot w ręce.
- Nie to, że nie chcę. - Przerzucałam programy, w ogóle się nie przypatrując, co puścili na danych kanałach. - Po prostu się tego boję, mam mętlik w głowie...
- Przecież ci jest ze mną dobrze. Nie mówię, żebyś od razu się ze mną żeniła, ale na razie wystarczyłoby, że zerwiesz zaręczyny, odejdziesz od tego pacana. A my w końcu przestaniemy się ukrywać, pójdziemy na prawdziwą randkę i wszystko się zacznie układać.
  Jeju, Bartman, dla ciebie naprawdę wszystko było takie.. proste?
Powstrzymałam się jednak od zgryźliwego komentarza.
- To nie takie proste. - Burknęłam.
- Jak nie?
- Zbyszek, ja po prostu... - Podniosłam głowę i spojrzałam w jego zielone oczy. - Sama nie wiem, jestem z tobą to czuję się wspaniale. Jest tak, jak powinno być. Ale musiałam dorosnąć. Czy ty też już chcesz dorosnąć? ... - Zapytałam, ale nawet nie czekałam na odpowiedź. - Ech, dobra. Nie rozmawiajmy dziś o tym.
- Maleńka, po prostu za dużo o tym wszystkim myślisz. - Pogłaskał mnie czule po głowie. - To nie jest tak skomplikowane, jak ci się wydaje. Na pewno byśmy sobie poradzili. Pieniędzy mam wystarczająco dużo, byś mogła z Melką siedzieć w domu.
  Westchnęłam głęboko. Miał racje, pewnie robiłabym to samo, co teraz, czyli siedzenie w domu i opieka nad dzieckiem. Może, jak podrośnie, poszłabym dokończyć studia. A potem ona po prostu byłaby w przedszkolu, szkole, i miałabym więcej takich beztroskich chwil dla siebie.
- Ja po prostu... - zaczęłam, ale wtedy rozległ się dzwonek mojego telefonu.
Obydwoje zerknęliśmy na wyświetlacz smartfona, który leżał na ławie przed nami. Widziałam oczyma wyobraźni, jak Bartman zaciska i szczękę, i pięści, bo pojawiło się na małym ekraniku zdjęcie Marcina.
- Zbyszek, ja przepraszam, ale może to coś z małą... - było mi głupio, bo wiedziałam, że Bartman nie chciał się mną dzielić. Zwłaszcza z Marcinem. Ale w grę wchodziła Amelka, musiałam odebrać.
- Tak? - Odezwałam się do telefonu.
Wciąż czułam, jak siatkarz mnie obserwuje, wręcz nie spuszczał ze mnie nachalnego spojrzenia.
- Oluś, przepraszam, wiem że jesteś u Majki, ale... - zaciął się na moment - mamy gościa. Myślę, że powinnaś wrócić.
 Zmarszczyłam brwi i zerknęłam na zegarek, który wisiał na ścianie. Była dziesiąta. Kto, u licha, wpadł o tej chorej porze?
Cholera, jeśli to byli jego irytujący rodzice, to mieliśmy problem!
- Dobrze, zaraz będę. - Odpowiedziałam.
- Przyjechać po ciebie?
Na to pytanie, uwierzcie, oblała mnie fala ciepła.
- Nie, nie. Złapię jakiegoś busa.
- Ok, to do zobaczenia. Wracaj bezpiecznie. - Rozłączył się.
 Albo mi się tylko wydawało, albo on się domyślał, że nie byłam u Rudej. Głupi nie był. Na pewno nie pozwoliłby mi wracać autobusem o tej godzinie - wiedział, że ma mnie kto odwieźć. Ktoś, kto również nie będzie chciał mnie puścić samej późnym wieczorem.
- Zbyszek, ja... - Zaczęłam, ale uciszył mnie zamykając mi usta krótkim pocałunkiem.
- Rozumiem. Odwiozę cię.
Bartman ostatnimi czasy był niczym anioł, doprawdy.
  Nie odzywaliśmy się praktycznie w ogóle - jak się ubierałam we własne ciuchy, jak schodziliśmy klatką schodową trzymając się blisko siebie, jak jechaliśmy jego samochodem - stanowczo zbyt wolno, jak na niego. Chyba chciał wydłużyć tę chwilę bycia razem. Mimo to widziałam, że jest zły. Widziałam to po nim zwłaszcza wtedy, gdy poprosiłam go, żeby się zatrzymał uliczkę dalej, nie pod samym domem.
Odpinałam pas bardzo, bardzo wolno. W końcu się odezwałam.
- Wpadnij jutro, Marcina nie będzie, porozmawiamy.
- Mogę być po treningu, koło dwunastej. - Wciąż na mnie nie patrzył.
  Może po prostu nie chciał mnie widzieć po tym, co zrobiłam? Ale któż chciałby patrzeć, jak jego ukochana odchodzi prosto do domu, do narzeczonego? Zwłaszcza, ze pozostawiam go bez żadnych obietnic, z nadzieją zaledwie.
 Już się odwróciłam, żeby wysiąść z samochodu, kiedy złapał mnie gwałtownie za kark, odwracając w swoją stronę, i wpijając się w moje usta.
Jeden, krótszy ale pełen namiętności pocałunek. Tak przepełniony miłością i nadzieją, jak nigdy.
- Dobranoc, mała.
  Gdy wysiadłam, odgoniłam szybko od siebie wszystkie myśli związane z Bartmanem. Choć to było niezwykle ciężkie.


  Wciąż zastanawiałam się, kogo u licha niesie do nas do domu tak późnym wieczorem. Krocząc przez ścieżkę prowadzącą do domu, czułam, że moje serce przyspiesza rytm. Spodziewałam się... nie wiem, chyba jedynie rodziców Marcina, którzy byli mocno zdziwieni nie zastając mnie w domu, zostawiając narzeczonego i dziecko. Dlatego - to by było w sumie logiczne - ściągał mnie do domu, nie mówiąc kto przyszedł, żebym się nie denerwowała przedwcześnie.
  Nawet nie dotknęłam klamki, jak drzwi z impetem same się otworzyły. Co u licha?!....
  Przede mną stała niezbyt wyższa ode mnie kobieta, o długich, brązowych włosach i oczach - takich samych, jakie ja miałam. Identyczny zadarty nosek, pod którym ukrywał się cień niezrozumiałego dla mnie uśmiechu.
- No witaj skarbie. - Powiedziała, a ja dalej nie mogłam się otrząsnąć z szoku, w który wpadłam.
- Ma... Mama?
  Nie wiedziałam, co zrobić. Uciec? Płakać? Skakać z radości? To było... to wszystko było dla mnie cholernie ciężkie! Skąd ona się tu wzięła?!
  Niepewnie przekroczyłam próg domu. I wtedy, kiedy wszystkie niezrozumiałe dla mnie emocje skumulowały się, po prostu wpadłam w jej ramiona i zapłakałam.
 TO było chyba ciężkie dla nas obydwu. Widziałam to w jej oczach, kiedy w końcu usiadłyśmy w salonie na kanapie, trzymając w rękach kubki z gorącymi herbatami.
- Amelka już jest taka duża. - Stwierdziła. Momentalnie w jej oczach nagromadziły się łzy. Ale nie dała im upustu - nauczyła się już chyba nie płakać.
- Brakowało jej babci. - Ośmieliłam się stwierdzić. Brakowało jej babci, tak jak i mnie brakowało matki w najtrudniejszym okresie mojego życia.
  Czy byłam zła, że jej nie było? Tak i jednocześnie nie. Rozumiałam, dlaczego po pogrzebie syna wyjechała za granicę tam, gdzie ojciec pracuje. Nie potrafiła się pozbierać. Nie potrafiła patrzeć ani na mnie, ani na dziecko. Ona... choć zawsze była najsilniejszą kobietą, jaką znałam, wtedy wyglądała jak wrak człowieka. I aż do tej pory sądziłam, że jej noga już nigdy w Polsce nie postanie.
  Ale z drugiej strony... nie był jej jedynym synem. Miała również córkę, mnie. I powinna jak nie zaopiekować się małą, tak chociaż mi pomóc. Wiele nocy przepłakałam przez to. Przecież jakby została ze mną, wszystko wyglądałoby inaczej! Może... może skończyłabym studia, może miałabym jeszcze chwilę młodzieńczych, beztroskich lat... może nie szykowałabym się teraz do ślubu z mężczyzną, z którym robię to z powinności!...
Choć rozumiałam jej ból, czułam, że mnie zawiodła. Bo nie tylko ona cierpiała, jak Jacuś zmarł. Ja również.
- A mi brakował wnuczki. I córki. - Odezwała się, zupełnie szczerze. Odstawiła na ławę kubek i złapała mnie za wolną rękę. - Tak bardzo cię przepraszam, że zostawiłam cię z tym wszystkim. Bardzo cię przepraszam, że nie było mnie wtedy , gdy mnie potrzebowałaś najbardziej.
  Momentalnie w moich oczach nagromadziło się kilka łez, więc dałam im upust. Słynęły po policzkach, jednak szybko starłam je rękawem.
- Wybacz mi. - Poprosiła.- Choć wiem, że tego, co zrobiłam, nigdy mi nie wybaczysz do końca...
- Mamo, - przerwałam jej - najważniejsze, że jesteś.
  Początkowo była zaskoczona, ale koniec końców uśmiechnęła się lekko pod nosem. Położyłam jej rękę na ramieniu. Myślę, że przez wzgląd na nasze doświadczenia, doskonale potrafiłyśmy się zrozumieć nawet bez słów.
- Jestem, ktoś musi ci pomóc w przygotowaniach do ślubu. - Chyba chciała rozluźnić napiętą atmosferę. Uśmiechnęłam się, niby to szczerze, i jej przytaknęłam. - Wprost nie mogę w to uwierzyć. Ojciec też się chciał wyrwać, ale wiesz jak to z jego robotą jest...
- Wiem, wiem. - Westchnęłam. Ojca praktycznie nigdy nie widywałam, bo wyjeżdżał w długie delegacje za granicę do Włoch. A potem matka się tam osiedliła, i bardzo długi czas również jej nie widziałam.
Ale była tu. Ze mną. Dla mnie. Może teraz wszystko będzie łatwiejsze?
Porozmawiałyśmy jeszcze chwilę o jakiś błahostkach, a potem poszłyśmy spać. Choć to nie było zadowalające, tą jedną noc musiała przespać na kanapie. Jutro, jak Marcin wyjedzie w delegacje, będzie mogła spać ze mną. To był dobry plan, oczywiście ona machnęła ręką, że kanapa jest jak najbardziej dla niej odpowiednia, i że poszuka sobie czegoś na wynajem tu, w Rzeszowie.
Nie kłóciłam się już z nią, bo było po północy i obydwie byłyśmy zmęczone.
Poszłam po dodatkowy komplet pościeli. Jak wróciłam, była chyba w łazience. Położyłam pościel na kanapie, a sama zapatrzyłam się w coś, co wyjęła z bagażu i postawiła na ławie.
Zdjęcie. Nie byle jakie zdjęcie. Nasze zdjęcie. Ja, Jacuś i rodzice, kilka lat temu, gdy jeszcze wszyscy mieszkaliśmy w rodzinnym domu. Jeszcze przed jego małżeństwem. Jeszcze przed ... wypadkiem.
Złapałam ramkę ze starą fotografią do rąk i znowu łza zakręciła się w moim oku.
  Mama wróciła. Znowu się przytuliłyśmy- dzięki temu poczułam tą miłość jedyną w swoim rodzaju. Tą matczyną, której mi tak brakowało. I poczułam, jakbym po długim czasie wróciła do swojego domu. Bo wiecie, jak to mówią: Dom to wcale nie są ściany, i sufity i podłogi, ale ręce naszej mamy*... I ja się o tym tego wieczora (a właściwie już prawie nocy) przekonałam.

Noc była długa. Rozmyślałam nie tylko o powrocie matki, ale również o tym, co powinnam zrobić. Choć wszystko wydawało się, że się układa.. wszystko miało się skomplikować jeszcze bardziej.

~* * *~
Przepraszam za jakiekolwiek błędy, ale nie poprawiałam, żeby wam szybciutko wrzucić. :)
Czy ktoś w ogóle tu zagląda, ja się pytam!?  








  

3 komentarze:

  1. Przez te ciągłe odkładanie rozmowy wyjdzie na to, że Olka zdąży wziąć ślub. Ale mam nadzieję, że mama przemówi jej do rozumu.
    Jestem ciekawa jakie komplikacje wymyśliłaś.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję, że to przełom między Zbyszkiem i Olą!

    OdpowiedzUsuń
  3. zajebisty :*******

    OdpowiedzUsuń