sobota, 10 maja 2014

Rozdział 12. Serce czy rozum?...

Czułam jego dotyk. Ciepło bijące od jego ciała. Przyjemne dreszcze na całym ciele. Serce biło szybko, ale wytrwale, przepełnione szczęściem. Zaraz potem widziałam ten cudowny uśmiech, te iskierki w oczach. Były takie głębokie, takie ... śliczne. Błyszczały. Tylko dla mnie.
- "Bez zobowiązań" - proszę po raz kolejny. - "Bez zobowiązań"... - powtarzam, jakby chcąc sama siebie utwierdzić w tym, że przecież nic do niego nie czuję.
Słowa te tak bardzo wyryte w mojej pamięci, w moim sercu, pozostaną chyba ze mną na zawsze. Bez zobowiązań. Dlaczego ja wtedy o to poprosiłam? Bałam się. Dalej się boję. Boję się zaangażować. Mimo usilnych starań nie mogę sobie z tym poradzić. To tak bardzo męczy...
Bez zobowiązań  - wszystko takie jest, całe moje życie. Nikt o tym nie wie, Marcin również nie; nikt nie wie, że w nocy budzę się, idę do łazienki i cicho płaczę. Jednak jedyną osobą, którą mogę winić, byłam ja sama...
Kocham ją, Majka. - Jego głos aż za bardzo wyraźny, wciąż rozbrzmiewa mi w głowie. Na nowo. Wciąż. W kółko. Nie mogę po prostu o tym nie myśleć.
Zaraz potem jednak stoję na ślubnym kobiercu. Spoglądam w bok i widzę Marcina. I to pozwala mi odetchnąć, pozwala mi uporządkować wszystkie myśli. Pozwala mi zapomnieć o sobie, a skupić się na tym, co naprawdę istotne...


***
Zbyszek siedział jak na szpilkach przez cały czas, kiedy Ola była nieprzytomna. Był zmęczony, ale to nie miało jakiegokolwiek znaczenia. Musiał wiedzieć, czy z nią wszystko w porządku.
- Zbyszek, spokojnie. Będzie dobrze. - Majka próbowała go jakoś pocieszyć.
Dla niej to też był szok. Rozmawiała wtedy z Bartmanem, kiedy usłyszeli głos Kubiaka wołającego o pomoc. Od razu tam pobiegli, jednak widok leżącej na kamiennej podłodze Olki totalnie ich zszokował i nie byli w stanie nic zrobić. A zwłaszcza on, Bartman. Przez większość czasu stał i po prostu się patrzył, jak dziewczyna leży w zupełnym bezruchu niczym lalka, podczas gdy Kubiak i Majka udzielali jej pomocy.
- Oddycha, Jezu, oddycha... - Ruda poczuła wyraźną ulgę.
- Co tu się dzieje? - Doszedł do nich nagle trener.
- Po karetkę trzeba zadzwonić i to szybko! - Zarządził Kubiak.
- Nie lepiej ją zawieźć samochodem? - Majka zmarszczyła brwi. Nie wiedziała, czy jej przyjaciółka tylko straciła przytomność czy to coś poważniejszego. Liczyła się zatem każda minuta.
- Nie, odpada. - Zbyszek w końcu oprzytomniał i kucnął obok nich, przy dziewczynie. - Może mieć jakiś uraz kręgosłupa, przecież upadła na twarde podłoże.
 Trener zadzwonił na pogotowie. Majka wstała, Kubiak objął ją ramieniem i starał się ją uspokoić, choć po chwili gęste łzy wypłynęły jej z oczu. Zbyszek klęczał przy niej w dalszym ciągu upewniając się, że jej stan jest stabilny. Mimowolnie jego dłoń powędrowała do jej głowy, Wierzchem dłoni pogłaskał ją po policzku, potem palcami przeczesał wciąż wilgotne od deszczu włosy.
- Będzie dobrze... - szepnął do niej.
  Złapał ją za dłoń. Z zewnątrz słychać było już nadjeżdżającą na sygnale karetkę. Lada moment, a ją stąd zabiorą. I wtedy poczuł, jakby mocniej ścisnęła go za rękę. WIdział jak delikatnie mruży powieki. Czyżby odzyskiwała przytomność?...
- Zostań... - Wysapała, ledwo dosłyszalnie.
Zostań. Zostań. Zbyszek powtarzał sobie to w głowie ciągle, kiedy ratownicy medyczni weszli do budynku, kiedy poprosili by się odsunął. Powtarzał to wtedy, kiedy na noszach zanosili ją do karetki.
Momentalnie nie ważne stało się, czy prosiła jego, Bartmana, by został, czy też myślała, że jej narzeczony jest przy niej. Naprawdę, to stało się mało istotne.
- Chcę jechać. - Powiedział do jednego z sanitariuszy.
- Jest pan z rodziny? - Zapytał. Siatkarz, wahając się przez chwilę, pokręcił głową przecząco. - W takim razie nie może pan. proszę zawiadomić kogoś z jej rodziny, że zabieramy ją do szpitala na centrum.
  Tylne drzwi karetki zatrzasnęły się.
- Jedziemy tam, Bartman. - Kubiak położył mu rękę na ramieniu. - Bierz rzeczy i jedziemy.
  Nie przebierali się. Majka wzięła jedynie torebkę z gabinetu, a siatkarze swoje torby. Kierował Kubiak, który był chyba najbardziej spokojny. Bartmana wciąż nosiło, poza tym siedząc za kierownicą pewnie wcisnąłby gaz do dechy i mógłby z nerwów spowodować jakiś wypadek. Majka wciąż była rozkojarzona. Jąkała się, rozmawiając z Marcinem przez komórkę. Oczywiście, musiała go zawiadomić o tym, co się stało.
Dojechali do szpitala kilkanaście minut za karetką. Ola już leżała na sali segregacji i była już po wstępnych badaniach. Niestety, wciąż była nieprzytomna. I na dodatek nikt nie mógł wejść do niej, dlatego wszyscy w ciszy siedzieli w poczekalni.
Minęła godzina. najdłuższa i najgorsza godzina w życiu Bartmana. Miał już wystarczająco podniesione ciśnienie i poziom adrenaliny, a musiał się jeszcze zjawić Marcin. I to nie sam. Do szpitala wszedł razem z jakimś kolegą, ubranym podobnie elegancko co i on. On jednak czekał na drugim końcu korytarza.
- Marcin, tutaj! - Majka podskoczyła z krzesła i zawołała go.
- Cześć. - Rzucił szybko, bo powitanie nie mało dla niego teraz większego znaczenia. - Co z nią?
- Nie wiemy. - Skrzywiła się ruda. - Nie jesteśmy z rodziny i nic nam nie chcieli powiedzieć...
  Nagle drzwi prowadzące na salę, gdzie leżała Ola otworzyły się. Wyszedł lekarz.
- Panie doktorze, co z nią? - Marcin od razu do niego doskoczył. Pozostali również wstali, przysłuchując się ze znacznej odległości rozmowie.
- A pan jest?...- Pracownik służby medycznej mierzył go wzrokiem. O stanie zdrowia pacjentów mógł informować tylko osoby z rodziny.
- Narzeczonym. - Powiedział.- To co z nią?
- Cóż, jej stan jest stabilny. Wciąż jednak śpi. Po wstępnych badaniach z przykrością muszę powiedzieć, że to najprawdopodobniej efekt przemęczenia. Pacjentka ma poważną anemię. - Mówił lekarz. - Jeszcze skierowałem ją na kilka badań, żeby wykluczyć inne, poważne choroby.
- Cholera... Panie doktorze, po prostu ostatnio miała ciężkie chwile, brat jej zmarł, wszystko na jej głowie...- Marcin złapał się za głowę. - Proszę jej pomóc, a ja w domu już przypilnuję wszystkiego...
- Na razie przeprowadzimy resztę badań. A potem zdecydujemy, co dalej. - Powiedział starszy lekarz i odszedł.
  Marcin był zdołowany. Obwiniał się o całą zaistniałą sytuację. Nie dość, że Ola wciąż chodziła zestresowana, to jeszcze jego cholerni rodzice musieli przyjechać i czepiać się o wszystko.
- Marcin... - Majka niepewnie zaczepiła podenerwowanego chłopaka.
- Chwilę, zaraz przyjdę.
 Przyjaciele patrzyli, jak narzeczony Oli odchodzi do swojego kolegi. Tłumaczy mu coś zawzięcie, trzymając ręce na jego ramionach. Potem się żegnają i odchodzi, a sam Marcin wraca do siatkarzy i Rudej.
- Kurwa mać. - Warknął.
  Bartman zmierzył go spojrzeniem. Niech się denerwuje, pomyślał, bo to wszystko jego wina. Jak on o nią dbał, skoro doprowadził ją do takiego stanu?! Biedna Ola. Fakt, wychudła ostatnio, stała się nieco bledsza niż z czasów Katowic, ale sam Bartman nie sądził, że może mieć anemię czy być niedożywiona.
- Spokojnie, Marcin, wszystko będzie dobrze. - Powiedziała Ruda. Naprawdę, chyba chciała być mistrzynią w pocieszaniu swoich przyjaciół.
- Jak, kurwa, będzie dobrze?! To wszystko moja wina.
- No, z tym masz rację. - Fuknął poirytowany Bartman.
 Kubiak trzepnął go w głowę, jednak było już za późno. Jak zwykle ZB9 musiał dodać oliwy do ognia w najgorszym momencie.
Marcin jednak nie dał za wygraną. Może i był dobity sytuacją, ale nie na tyle, żeby dawać się cholernemu siatkarzykowi.
- A ty, Bartman - zwrócił się do niego - co ty tu w ogóle robisz? Jesteś jakimś tam siatkarzem, którego Ola nawet nie lubi. Ba, nie chce cię widzieć, taka prawda. Więc wyświadcz nam przysługę i po prostu stąd idź.
- Ej, chłopaki! - Ruda nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. - Uspokójcie się, oboje!
  I po jej słowach wszyscy już milczeli.

***
  Wszystko mnie bolało. Czy tak też jest być martwym? Nie, na pewno nie. Przecież nie powinnam nic czuć, a już na pewno nie bólu. Tak, dokładnie. Cierpiałam, bo wracałam do paskudnej, szarej rzeczywistości...
- Kochanie?... - Usłyszałam czyjś głos.
Zaraz potem poczułam, jak ktoś mocno trzyma mnie za rękę. Starałam się podnieść powieki, dostrzec kto tam siedzi, jednak sprawiało mi to naprawdę duży kłopot. Były takie ociężałe. Na dodatek jasne światło mocno raziło mnie po oczach. Gdy zorientowałam się, że to nie światło z lampy, tylko słoneczne zza okna, aż zrobiło mi się niedobrze.
Ileż ja mogłam spać? Przecież... przecież padało! Byłam calutka mokra, na hali Majka dała mi suche ubranie, herbatę i... no właśnie. Zdarzyło się coś, co niekoniecznie chciałam wspominać...
Otworzyłam oczy. Białe ściany, białe firanki w przybrudzonych już oknach. Biała pościel o specyficznym zapachu i bukiet kwiatów w wazonie na szafce obok łóżka. To oznaczało jedno: byłam w szpitalu.
- W końcu się obudziłaś... - Głos się znowu odezwał. Spojrzałam w jego stronę i zobaczyłam Marcina. Uśmiechał się delikatnie, choć widziałam w jego oczach zmartwienie.
A ja co czułam? Radość czy może zawód, gdy okazało się, że to on siedzi przy łóżku?...
- Jak się czujesz? - Zapytał spokojnym, cichym głosem.
- Chy...chyba dobrze... - Mówienie przychodziło mi ciężko. Miałam bardzo spierzchnięte usta, a struny głosowe chyba najwyraźniej zapominały już jak się mówi. - Co się stało?...
Starałam sobie sama przypomnieć, ale zrezygnowałam. Głowa mnie bardzo bolała i czułam się naprawdę zmęczona.
- Straciłaś przytomność. Przywieźli cię tutaj z hali.
- Ale... - Zawiesiłam głos. Straciłam przytomność? Serio? Chyba pierwszy raz w całym moim życiu!
- Nie bój się, okazało się, że to tylko z przemęczenia. Jak wrócimy musisz bardziej o siebie zadbać.
  Pogłaskał mnie czule po włosach. Uśmiechnęłam się słabo pod nosem starając się nie okazywać, że za sekundę mogę się rozpłakać niczym małe dziecko.
Byłam słaba i wcale nie chodziło już tylko o fakt, że leżę w szpitalu z jakimś osłabieniem. Byłam słaba chyba bardziej psychicznie aniżeli fizycznie. Nie dawałam już rady. Ciężar spoczywający na moich barkach zaczął mnie przytłaczać. Wszystko, co się wydarzyło... Nie, to za dużo jak na mnie. Stanowczo za dużo. Mimo wsparcia od Marcina obawiam się, że po prostu nie podołam.
Naprawdę, mam ochotę się poddać.
- Z kim jest Amelka?... - Zapytałam cicho.
- Z moją matką. - Wyjaśnił. Krótko, zwięźle i na temat.
No właśnie, jeszcze jego perfidni rodzice. Cholerna matka. Aż zrobiło mi się niedobrze na myśl, że wrócę do domu. Na pewno będzie mi robiła wyrzuty, jaka to ja jestem słaba, że pewnie udawałam chorobę, że będę złą matką dla Amelki i tak dalej...
- Hej, wszystko w porządku? - Zdziwił się. Zapewne niesamowicie zbledłam na samą myśl o jego rodzicielce.
- Tak, ale... chyba muszę się przespać jeszcze. Jedź do domu, prześpij się, bo wyglądasz fatalnie. - Poprosiłam. Marcin miał podkrążone oczy, zapewne znowu przeze mnie nie spał. Co on ze mną miał...
- Jesteś pewna? - Zapytał, a ja skinęłam potwierdzająco. - Dobrze, w takim razie przyjadę po ciebie jutro z rana, lekarz ma cię już wypisać.
  Pocałował mnie czule w czoło i wyszedł z sali, w drzwiach jeszcze odwracając się do mnie i się uśmiechając. Gdy już w ogóle zniknął  mi z oczu, odwróciłam głowę w drugą stronę i po prostu się popłakałam.

***
Marcin wyszedł z sali trochę spokojniejszy, niż wtedy gdy przyjechał do szpitala. Oczywiście, był zły na siebie, że pozwolił Oli doprowadzić się do takiego stanu, lecz teraz już i tak nie mógł nic zrobić.
Dobra, mógł. I chyba już doskonale wiedział, jak mógł jej pomóc.
- Zbyszek. - Powiedział, stając obok śpiącego na krześle siatkarza.
Nie zareagował. Chyba miał mocny sen, pomyślał Marcin. Ale i tak go podziwiał. Był tu cały czas. Wciąż czekał, aż się Ola obudzi. On... No właśnie. On czuł coś do Oli i Marcin doskonale o tym wiedział. Tego nie dało się nie zauważyć, zwłaszcza gdy przyszli do nich do domu.
- Bartman! - Powiedział już nieco głośniej. Zadziałało. Siatkarz podniósł ociężałe, zaspane powieki dosyć szybko, zupełnie jakby budynek się walił.
- Co jest? - Przeraził się. - Ola? Co z nią?- Podniósł się gwałtownie z krzesła.
- Spokojnie. Uspokój się. - Marcin położył mu ręce na ramionach i usadził z powrotem na miejscu.
- Obudziła się?- Zapytał Zbyszek z nadzieją w głosie. Już nie ważne dla niego było to, że mężczyzna obok niego to narzeczony Oli. To w ogóle nie było istotne. Najważniejsza była ona.
- Tak.
  Aż mu serce podskoczyło do gardła. W pierwszym momencie chciał się podnieść i szybko do niej iść. A drugim jednak powstrzymał się, ponieważ Marcin wyraźnie chciał z nim porozmawiać. O czym? Miał tylko nadzieję, że nie zabroni mu do niej wejść. Cóż, miał takie prawo...
- Chcesz czegoś. - Stwierdził w końcu Bartman. Marcin patrzył się na niego uporczywie, w ciszy.
- Owszem, Bartman. - Jego głos był dosyć srogi. - Nie jestem idiotą, wiem co się dzieje.
- Co masz na myśli? Co się dzieje? - ZB9 udawał, że nie wie o co mu chodzi. Niekoniecznie chciał się przyznawać do własnych uczuć właśnie przed nim.
- Kochasz ją, to się dzieje.
  Siatkarz zacisnął dłonie w pięści. To był ten moment kiedy - albo się podda, albo o nią zawalczy.
- Nawet jeśli ci się to nie podoba, mam cię gdzieś. Nie poddam się.
  Marcin momentalnie się zaśmiał, co wybiło Zbyszka z równowagi. Nie tak przecież zachowuje się zazdrosny narzeczony. Gdybym to ja był na jego miejscu, pomyślał Bartman, facet już dawno dostałby po mordzie.
- Domyślam się, że z niej nie zrezygnujesz. Zresztą, chyba to nie jest dziwne. Piękna, inteligentna, cudowna dziewczyna.
 - Nie rozumiem cię. Na co cała ta głupia rozmowa? - Bartman zaczynał się irytować.
- Chcę sobie po prostu uświadomić, jak bardzo ci na niej zależy. - Westchnął Marcin. Bartman spojrzał na niego zdezorientowany. - Cóż, może sam źle postąpiłem zgadzając się na to wszystko... wiesz, jak to jest bać się przyznać do czegoś? Wciąż się ukrywać tylko po to, by zaspokoić marzenia wymagającego ojca? - Pytał. Odpowiedzi jednak nie dostał. - Może Ola w końcu zrozumie, że powinna dbać również o siebie. Ja idę już, Bartman. A ty rób jak uważasz, nie zabronię ci się z nią widywać jeśli sama tego będzie chciała.
  Wstał i odszedł,a  Bartman próbował zrozumieć, co miał na myśli. Dlaczego to wszystko powiedział? Dlaczego tak się zachowuje? Powinien go nienawidzić widząc, że zależy mu na jego własnej narzeczonej. A on .. zupełnie tak, jakby w tym wszystkim nie było za grosz miłości. Jakby i on i ona mieli powody, by być razem.
- I co ja mam zrobić?... - pomyślał ZB9. Wstał i podszedł do drzwi prowadzących do sali, na której leżała Ola. Przez kwadratową szybkę spojrzał na dziewczynę. Spała? Możliwe. Nie widział jej twarzy, miała skierowaną głowę w stronę szpitalnych okien.
Dosyć długo wahał się, czy wejść. Nawet jeśli spała, marzył o tym bo dotknąć jej policzka, dotknąć jej włosów. Poczuć jej bliskość. Roztoczyć nad nią opiekuńcze ramiona. Tak bardzo... tak bardzo pragnął się nią zająć. Nie wiedział tylko, czy ona będzie chciała.
Jeśli nie wejdziesz będziesz tego żałował! - aż usłyszał w głowie głos Kubiaka. Na pewno by go wepchnął do pokoju. Dlaczego? Bo to on zazwyczaj podejmował za niego odpowiednie decyzje. Bartman, no cóż. Najpierw robił, potem myślał. I prawie nigdy to na dobre nie wyszło.
Posłuchał przyjaciela i nacisnął klamkę. Po cichu wszedł do środka nie chcąc zbudzić śpiącej Oli. A przynajmniej mu się wydawało, że śpi. Twarz niezwykle spokojna, oczy szczelnie zamknięte. Wyglądała niczym mała, bezbronna dziewczynka. Kucnął tuż przy łóżku, twarz miał blisko jej twarzy.
- Śpisz?... - szepnął, by w razie czego jej nie zbudzić.
Nie odezwała się. Siatkarz był przekonany, że śpi. Naprawdę. I chyba dlatego pozwolił sobie na nieco więcej, niż gdyby Ola nie spała. Palcami delikatnie zgarnął jej kosmyki z twarzy, a potem wierzchem dłoni pogłaskał ją po policzku. 

- Tak bardzo chciałbym cofnąć czas... - westchnął niezwykle cicho. - Tak bardzo chciałbym, byś zrozumiała, że to co było między nami było poważne i nigdy nie przeminęło... i nie przeminie. - Podniósł się. Na szafeczce obok jej łóżka leżał jakiś notes. Wziął więc go, wyrwał jedną karteczkę i napisał wiadomość: 

"Cieszę się, że nic Ci nie jest poważnego.
 Mam nadzieję, że jak jutro wyjdziesz ze szpitala, to w czwartek przyjdziesz na nasz mecz. 
To będzie dla mnie znak, że coś dla Ciebie znaczę...  
Z.B.

Położył karteczkę na szafce. Jeszcze na koniec lekko musnął ją ustami w czoło. Odszedł. Odwrócił się jeszcze na moment w drzwiach, zastanawiając się, czy dziewczyna się pojawi czy też nie.
Czy to będzie koniec, czy może jednak dostanie jeszcze jedna szansę... 


***
Wszystko słyszałam. Dosłownie wszystko. Kiedy wszedł na salę nie musiałam odwracać głowy, by wiedzieć, że to on. Nie musiał nic mówić. Wyczułabym jego obecność, jego cudowny zapach, dosłownie wszędzie. Jednak wraz z jego obecnością przybyły rozterki. Czemu? Bo kiedy prosto z serca płyną słowa, uderzają z wielką mocą... Zwłaszcza, jeśli wypowiada je Zbyszek. Mężczyzna, którego chyba za bardzo kiedyś pokochałam...
Jego dotyk sprawił, że zadrżałam. Zorientował się, że nie śpię? Nie, nie możliwe. Nie zachowywałby się tak swobodnie. Nie mówiłby tak łatwo o tym, co czuje. Nie pozwoliłby sobie dotknąć mojego policzka. Musnąć mnie wargami w czoło. 

Nigdy sobie tego nie wybaczę. Całej tej przeprowadzki. Tego, że zaczęłam się wahać... Nienawidzę siebie samej. Nienawidzę tego, że co raz bardziej przekonuję się do tego, żeby... 
Nie, nie zostawię jej. Nie zostawię Amelki, nigdy. 

Siedziałam i wpatrywałam się w kartkę wyrwaną z notesu, wypisaną przez siatkarza. Raz po raz ocierałam spływające po policzkach łzy. A serce? Ono nie wiedziało, co czuje. 
- Olaaaa! - Nagle do sali wbiegła Majka, jak zwykle piszcząc i robiąc dużo hałasu wokół siebie.
Zaraz za nią wszedł Michał, co sprawiło, że szybko otarłam mokre policzki ręcznikiem. Po co miał widzieć, że płakałam?... 

Ruda widziała jednak co się święci. Moja mina zawsze to zdradzała. Potrafiła ze mnie czytać jak z otwartej księgi. Ale chyba na tym polega przyjaźń, prawda?
- Michaś, zostaw nas na chwilę same. - Poprosiła chłopaka, już nieco ciszej.
Zrobił to bez słowa. Wyszedł, rzucając mi w drzwiach jeszcze nieco współczujące spojrzenie. Majka natomiast usiadła na moim łóżku i gdy mnie pociągnęła w swoje ramiona, momentalnie się popłakałam.
- Czemu to jest takie ciężkie?! - Mówiłam, wciąż płacząc. - Dlaczego musiał się pojawić i znowu namieszać w moim życiu? Maja, ja.. ja nie mam siły do tego wszystkiego, nie wiem co zrobić!

  Oparłam się z powrotem o ścianę i podałam jej kompletnie zmiętą od mojego ściskania bartmanową kartkę. Patrzyłam, jak oczami po niej wędruje, starannie analizując każde jego słowo. 
- Nie wiesz co zrobić, hm? - Uniosła na mnie wzrok. - Powiem ci. Powiem ci, co masz zrobić.- Zaciekawiona na nią spojrzałam. Ona położyła dłoń na wysokości mojego serca. - Chociaż raz zrób to, co czujesz. Chociaż raz. Nie zawsze możesz się kierować rozumiem jeśli w grę wchodzi miłość. 
- Ale... 
- Żadnych "ale"! - Wtrąciła, nie pozwalając mi dokończyć. - Pomyśl, Ola. Jeśli podejmiesz złą decyzję, to będziesz się męczyć do zasranej śmierci. I myślę, że do meczu masz sporo czasu akurat na zastanowienie się. 
- Niby tak..
- Olka, Bartman nie będzie wiecznie czekał, aż się zdecydujesz. - Burknęła. - A teraz uśmiech na twarzy, bo idę po Miśka! 
  Gdy go przyprowadziła, mimo wesołych rozmów, dowcipów i pocieszania, ja myślałam tylko o swoim dylemacie. I moim problemie, który męczył mnie aż do samego meczu. Do samego końca nie wiedziałam, czy decyzja, którą podjęłam była słuszna...


______________________________
PRZEPRAASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM za opóźnienie. 
Miałam AWFalia (3-dniowe wielkie MELO!, zrozumcie... ), a potem jeszcze kilka spraw do załątwienia i tak zeszło...
Mam nadzieję, że ten rozdział was usatysfakcjonuje .. :D
Buźka! Pozderki z Katowic! :3

PS. za błędy przepraszam, ale nei sprawdzałam. Chciałam wam wrzucić jak najszybciej ten rozdział :D




piątek, 9 maja 2014

Informacja!

Przepraszam za opóźnienie w dodaniu nowego posta. 

Naprawdę, zwariowany tydzieeeeeeń - mam nadzieję, że mi wybaczycie. 


Nowy rozdział pojawi się jutro do południa, także zapraszam! :)

czwartek, 1 maja 2014

Rozdział 11. Only know you love her when you let her go....

Nagle poczułam, jak łapie mnie za nadgarstek i odwraca mnie o sto osiemdziesiąt stopni, bardzo gwałtownie. Wylądowałam w jego ramionach, nasze twarze dzieliły centymetry. Nie zdążyłam nic powiedzieć, jakkolwiek zareagować. Nic, kompletnie. Bo on wtedy najzwyczajniej w świecie mnie pocałował. 

Plask.
Moje mocne uderzenie w twarz chyba mocno go zszokowało. Aż dłoń przyłożył do piekącego policzka i wytrzeszczył na mnie oczy.
- Bartman, tak ma wyglądać twoje "chcę porozmawiać"?! - Warknęłam. - Zresztą, czemu mnie to dziwi! Zawsze tak robiłeś. - Byłam zła niczym osa. - Nigdy więcej tego nie rób.
Odwróciłam się na pięcie i odeszłam. 


***
To był dla niego szok. Naprawdę nie spodziewał się, że dostanie w twarz. Dobra, może zbyt gwałtownie to zrobił, zbyt nachalnie, ale nie mógł inaczej. Chciał poczuć jej dotyk, jej bliskość. Pokazać jej ile dla niego znaczy, bo tego nie da się ubrać w słowa. Poza tym... nigdy nie potrafił mówić o swoich prawdziwych uczuciach. - Cholera. - Syknął sam do siebie, trzymając się wciąż za piekący policzek.
Dziewczyna zniknęła na schodach. On natomiast skierował się do łazienki. Tam opłukał twarz zimną wodą, starając się chociaż trochę oprzytomnieć.
Po chwili dołączył do pozostałych na zewnątrz. Od razu zwrócił na nią uwagę; zachowywała się jakby nic się nie stało. Może niepotrzebnie się tak starał? Przecież miała narzeczonego. Miała mężczyznę, którego kochała najwyraźniej. A to oznaczało jedno.
Nigdy nie pozwalał sobie na przyjaźń damsko-męską, zwłaszcza z dziewczyną, z którą łączyło go coś więcej. Najlepiej dla niego byłoby zerwać z nią kontakt i skupić się na tym, co istotne. Na siatkówce.
- Co ty taki niemrawy się zrobiłeś, co? - Zagadnął Kubiak po cichu swojego kolegę. - Toalety nie znalazleś?- Zakpił.
- Nie, znalazłem. - Burknął pod nosem. - Gorzej ze zgubionym sercem. 

  Kubiak spoważniał, nic już nie powiedział. Po spojrzeniu przyjaciela poznał, że chodzi o Olę. Ale co ten kretyn mógł zrobić, że dziewczyna już nawet na niego już nie spojrzała tego wieczora? 
Tego Michał nie wiedział. Jedyne, co przyszło mu do głowy, to że Bartman jak zwykle wszystko spierdolił swoją gwałtownością. I jeśli serio mu zależało, powinien działać powoli. Tak jak robił to on. Ruda siedziała obok niego, uśmiechnięta od ucha do ucha. Na pewno tego nie spieprzy. Na pewno. I już nigdy nie postawi durnych zachowań Zbyszka i ratowania jego tyłka, przed dziewczyną, na której mu zależy... 
Dobra. Był jego przyjacielem od zawsze, na zawsze. Ale u licha, był stary, mógłby się zająć sam swoim życiem... a znając życie będzie musiał mu pomóc. 
- Nie bój się, nie chcę twojej pomocy. - Powiedział ZB9, jakby czytając mu w myślach.
 Wtedy odezwała się, o dziwo, Ewelina. Wszyscy się zdziwili, bo od dłuższej chwili pisała wiadomości na telefonie i się nie odzywała.
- Zbysiu, jedziemy już? - Zapytała, zarzucając blond włosy do tyłu.
Siatkarz nie myślał długo nad odpowiedzią.
- Dobra, to chodźmy. - Wstał i przepuscił dziewczynę przodem. Sam zwrócił się do pozostałych. - Dzięki za udane spotkanie.
- Nie, to my dziękujemy, że przyszliście. - Marcin się uśmiechnął. - Wpadajcie częściej! 

  Tak, jasne - pomyślał poirytowany Bartman - najlepiej codziennie! I na wesele też przyjadę! 
I gdy odjechali Bartman już wiedział, że jego noga więcej w tym domu nie postanie.

***
Niedzielny poranek był ciężki dla wszystkich, łącznie z Amelką. Z samego rana narobiła hałasu tylko o to, że nie wiedziała, gdzie jest jej nowy miś od Bartmana. Oczywiście, znalazł się bardzo szybko, ale mała musiała pokazać swój charakterek.
Kubiak byłby chyba najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi (w końcu już drugi raz budzi się obok pięknej kobiety) gdyby nie cholerna informacja dotycząca zmiany godziny jego dzisiejszego treningu. Musiał pędzić do domu i się szybko jakoś ogarnąć, a jakoś niekoniecznie mu się ten fakt podobał.
Przez to automatycznie ruda była przygnębiona. Miała nadzieję na błogą niedzielę z Miśkiem, a wyszło tak, że oboje muszą szybko pędzić na halę. Dodatkowo fizjoterapeuta klubowy miał dla niej jakąś dodatkową robotę. Może jakoś by to zdzierżyła, ale widząc w fatalnym stanie swoją przyjaciółkę Olę nie mogła sobie podarować, że najprawdopodobniej nie znajdzie dla niej nawet chwili.
No właśnie, jeśli chodzi o Aleksandrę... niby nic poważnego. Na kacu nie była, może trochę lekko ją głowa bolała, ale to raczej z niewyspania i przemęczenia. Problemy ze snem co raz bardziej jej dokuczały i przeszkadzały w normalnym funkcjonowaniu. Na dodatek jeszcze siedział jej w głowie cholerny, zielonooki siatkarz. Mogła przewidzieć, że to się tak cudownie nie skończy. Po cholerę go zapraszała? 

Dobra, mniejsza  z Bartmanem. Miała teraz większe zmartwienia. Do Marcina zadzwonił jego ojciec. I uwierzcie, to wcale nie była miła rozmowa. Marcin był prezesem w jego firmie, dlatego rozmawiał z nim przeważnie tylko i wyłącznie o pracy. Stary nie należał do bardzo rodzinnych i uczuciowych osób. Jednak wiadomość o tym, że Marcin się oświadczył, rozniosła się niezwykle szybko po wszystkich firmowych oddziałach, po wszystkich miastach, aż dotarła do jego ojca. Rzecz jasna, nie był zadowolony, że dowiedział się ostatni. Radował go jednak fakt, że jego syn w końcu postanowił coś ze swoim życiem zrobić.
- No i co powiedział? - Zapytała Ola, karmiąc Amelkę.
- Cio powiedział? - Powtórzyła mała. 

- No, będziemy mieć gości. - Podrapał się po gęstej, brązowej czuprynie.
- Co masz na myśli? Na obiad wpadają? 

Westchnął i namyślił się chwilę.
- Obiad jeszcze bym zdzierżył....

- Marcin, mów. 
- Nie wiem jak ojciec, ale matka chce tu zostać jakiś czas.- Wyjaśnił. - Ale w sumie, może przeżyjemy. 
Jak? Jeśli oni z nimi zamieszkają, tajemnica może wyjść na jaw...

***
 Moje całe ciało przeszedł dreszcz. Ze strachu. Dobra, nie dziwiłam się, że chcą poznać narzeczoną syna. Ale niekoniecznie jego matka musi z nami zamieszkać.. ja nie wiem, jak my to "ogarniemy". Będzie nas obserwować. Mnie, jego. W końcu się zorientuje, że coś jest nie tak, a wtedy...
Cholera, nawet nie chcę myśleć, co wtedy będzie. Chociażby z małą Amelką.
Prawda jest ciężka. Prawda jest tylko między nami i tak powinno zostać. Jeśli ktokolwiek dowiedziałby się... cóż. Może i przymknęliby na to oko. Ale nie byłam przekonana, czy jego rodzice by to zdzierżyli. 

- Dobra, Marcin. - Powiedziałam. - Damy radę. - Nie wiem, czy próbowałam o tym przekonać jego czy siebie.
- Jesteś wspaniała. - Cmoknął mnie w czoło, a mi się zrobiło na sercu lżej. 

Po śniadaniu całe do południe spędziłam w kuchni, podczas gdy Marcin zajmował się Amelką. Nawet nie miałam czasu rozmyślać nad kolejnym durnym zachowaniem Zbyszka. Zamiast tego wyglądałam przez kuchenne okno , z uśmiechem na twarzy obserwowałam, jak się bawią. To było wspaniałe uczucie. Zupełnie jakby... jakbyśmy byli prawdziwą rodziną. Tak właśnie sobie to wyobrażałam. Takie uczucie chciałam w sobie nosić - spokój, beztroskę, rodzinną miłość. 
- Cholera! - Krzyknęłam. Przez to całe rozmyślanie o pięknym, rodzinnym życiu zapomniałam o cieście w piekarniku. Włożyłam dużą rękawicę i wyciągnęłam brytfankę. To nie było ciasto, to był węgiel od spodu.- No ja nie mogę, spaliło się!
Już nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać. Przecież nie mogłam dać takiego wypieku jego rodzicom! Podobno byli aż nazbyt poukładani, na pewno by mnie wywalili z rodziny, mimo że jeszcze do niej nie należałam. Co ze mnie za Pani domu! 

 Nie poddałam się. Mimo że to ciasto wylądowało w koszu, zrobiłam następne, już udane. Obiad również przygotowałam. Równo o czternastej trzydzieści ocierałam spływający pot z czoła i czując się tak, jakbym wygrała wojnę.
Zabawne, bo ona miała dopiero nadejść. 


Stałam przed lustrem i przyglądałam się dziewczynie w odbiciu. Nie była brzydka. Wysoka, zgrabna, z długimi kasztanowymi włosami. Śniada cera i delikatne rumieńce na policzkach. Usta podkreślone jasną szminką.
Wszystko było idealne, nawet stara sukienka wydawała się rozpocząć nowe życie. Brakowało jednak tej dziewczynie czegoś... czegoś w oczach. Jakiegoś błysku? Iskierek? A może to nie o oczy chodziło, tylko o serce, które wciąż pozostawało puste?...

- Kochanie! - Zawołał mnie Marcin. - Przyjechali!
Była piętnasta trzydzieści. Idealnie. Ani oni się nie spóźnili, ani ja nie byłam dalej w proszku.
- Już idę! - Odkrzyknęłam i z szaleńczo bijącym sercem zeszłam do gości. 


**

Poniedziałek. Pierwszy raz od długiego czasu na niebie zebrały się czarne chmury zwiastujące deszcz. Raz po raz grzmiało. Wszędzie panowała dziwnie nieprzyjemna atmosfera, która sugerowała, by dla własnego dobra pozostać w domu.
Ruda miała podobny dylemat. Doszła jednak do wniosku, że o pogodę nie ma co zostawać w domu. Przed treningiem Resovii miała uzupełnić trochę dokumentacji medycznej zawodników z drużyny, a potem przynajmniej będzie mogła spędzić trochę czasu z Miśkiem.
Już w drodze na halę złapała ją ulewa. Potem jeszcze utknęła w korku, bo był jakiś wypadek. Koniec końców na halę na Podpromiu dojechała strasznie spóźniona. I potem.. no właśnie.
- Cześć. - Z początku jej nie poznała. Była przemoczona do suchej nitki. Kasztanowe włosy były oklapnięte, mokre. A jej cera nierealnie blada.
Siedziała na schodach prowadzących na halę. Widząc nadjeżdżający samochód Rudej podniosła się.
- Matko, Ola! Co ty tu robisz? - Ruda była niesamowicie zmartwiona widokiem przyjaciółki w takim stanie.
- Dzwoniłam, masz chyba rozładowany telefon.
Tak, tego nie musiała sprawdzać. Zostawiła ładowarkę tutaj, w gabinecie, a bateria padła jej wczoraj wieczorem.
- Zapomniałam ładowarkę stąd zabrać. - Wytłumaczyła.
- Domyśliłam się. Zadzwoniłam tutaj, powiedzieli że powinnaś tu być godzinę przed treningiem.
- Kurde, wypadek był i dlatego jestem spóźniona. Ale to nieważne - popchnęła koleżankę do budynku - jesteś cała mokra, wymarzłaś. Chodź, dam ci jakieś suche ubrania i herbatę. Jeszcze by tego brakowało, żebyś się rozchorowała.
  Weszły do środka. Ruda tak jak powiedziała, tak zrobiła. Dała przyjaciółce jeden dres dla pracowników z logiem Asseco, a mokre ubrania powiesiła do przeschnięcia. Potem zrobiła dwie herbaty z cytryną i miodem. Jedną dla siebie, drugą dla Oli.
- Dzięki. - Powiedziała szatynka, biorąc kubek gorącego napoju do rąk.
- Dobra, a teraz mów, co się stało. Dlaczego nie siedzisz w domu z Amelką tylko walasz się po ulicach w taką pogodę? Nie ogarniam.
- Wyobraź sobie, że... wczoraj rodzice Marcina przyjechali na obiad.
- O cholera. - Aż się ruda zakrztusiła herbatą. - Musiało być strasznie.
- I było! Daj spokój. Na każdym kroku jakieś komentarze. Wszystko robiłam źle. Najpierw to nie ja ich powitałam tylko Marcin, byłam niestosownie ubrana, obiad podany za późno, to, tamto, było niedobre, ciasto zbyt słodkie... - Wyliczała. - mogłabym mówić w nieskończoność, co robiłam źle.
- Dobra, ale przeżyłaś. Jedno popołudnie. Ale o co chodzi dzisiaj? - Dopytywała się z troską w głosie.
- To że jego matka z nami została.
- O ja pierdziele.
Ruda wiele słyszała o tej kobiecie. Fakt, była podobno kobietą bardzo elegancką, kulturalną. Ale towarzyszył temu egoizm, chęć pokazywania wyższości nad innymi i za grosz rodzinnych uczuć.
- Dzisiaj rano wysłała mnie na porządne zakupy. Miałam sobie kupić jakieś "eleganckie, odpowiednie ciuchy, jak to przystało na narzeczoną Marcina". - Zacytowała ze skrzywioną miną. - Ona została z Amelką. Nie chciałam jej ciągnąć w taką pogodę...
  Ruda poklepała ją pocieszająco po ramieniu. Współczuła jej niesamowicie. Nie dość, że wyrzekła się wszystkiego dla tej małej, to jeszcze teraz jego feralni rodzice. - Spokojnie, przyda ci się dzień odpoczynku. Ostatnio nic tylko siedzisz w domu z małą. - Uśmiechnęła się Majka. - Po treningu jedziemy do mnie.
- To dopiero początek, a ja już przegrywam... - Burknęła pod nosem. Miała ochotę płakać, naprawdę.
- Hej, nie ważne ile razy się potkniesz. Ważne, żebyś zawsze miała się siłę podnieść, wtedy będziesz zwycięzcą. - Ruda przytuliła przyjaciółkę.- Ale teraz muszę trochę popracować. Poczekasz na mnie na trybunach na hali? Będziesz mogła sobie obejrzeć trening chłopaków.
- No... no nie wiem... - Burknęła pod nosem. Wizja spotkania Bartmana niekoniecznie jej się podobała. Był zbyt wybuchowy, więc bardzo prawdopodobne byłoby, że starałby się odreagować uderzenie w twarz i trochę podnieść swoją urażoną, męską dumę. 

- Nikt ci nie każe z nim rozmawiać. - Ruda doskonale wiedziała, dlaczego jej przyjaciółka się waha. - W zespole jest kilkunastu innych, fajnych kolesi, na których sobie możesz popatrzeć.
- Na przykład na Miśka? - Zaśmiała się szatynka. Ruda od razu zdzieliła ją w ramię.
- Nie, on jest mój! - Zaśmiała się i odprowadziła ją na halę, wcześniej uprzedzając trenera, że Ola na nią tam poczeka. Oczywiście, nie miał nic przeciwko.
  Siatkarze już się rozgrzewali, gdy weszły na salę. Michał szeroko się uśmiechał i machał jak małe dziecko. Pozostali spoglądali zaciekawieni, jednak nie na swoją fizjoterapeutkę, którą doskonale już znali, a na jej koleżankę.
Bartman od razu zwrócił na nią uwagę i aż w nim krew zawrzała. Do głowy od razu wpadła sytuacja z jej domu, kiedy z wielkim impetem oberwał w twarz. Dalej nie mógł tego zrozumieć i dalej o tym rozmyślał. O niej. Wspominał Katowice, kiedy była taka otwarta. Taka radosna. Taka... taka wyłącznie jego. I nie mógł się pogodzić z tym, że teraz ma ją ktoś inny. Jakis tam Marcin, który - swoją drogą - przypomina bardziej chuchro niż faceta. Jak on może dać jej jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa?!...
- ... Bartman. Bartman! - Powtarzał Igła. - Ogarnij się, chłopie. Atak. 

- Aa, no. Dobra. - Podniósł się i westchnął.
Jak ja mam się skupić na treningu, podczas gdy ona tu jest, co?! - pomyślał. Fuknął pod nosem i wziął piłkę. 

- Hej, Zibi, czy to nie Ola? - Zagadnął go Piotr. - Czy ja mam już jakieś rozdwojenie jaźni?
- No wczas, chłopie. - Westchnął Kubiak, który od dłuższego czasu krążył obok Bartmana, by ten nie zrobił nic głupiego. - Trochę jej się w życiu pomieszało i mieszka teraz na obrzeżach Rzeszowa. 

- Ola, nie Ola, mam wyjebane. - Skwitował ZB9. Nie miał zamiaru wdawać się w dyskusję z Pitem o Olce. Wziął piłkę i odbił do Tichacka. Piłka poszybowała tuż przy siatce i uderzył w nią jak najmocniej mógł. Oczywiście, trafił idealnie w boisko.
- Bartman się dziwnie zachowuje... - Namyślił się Nowakowski, wciąż się zastanawiając, dlaczego Bartman tak na nia zareagował.
- Eee, tam. Wydaje ci się. - Michał próbował odwrócić uwagę kolegi od tej sytuacji. Wtedy jednak do rozmowy dołączył się jeszcze Jochen Schops i cała akcja się zaczęła... 

- Niezła ta koleżaneczka Majki. - Stanął obok nich i patrzył na dziewczynę, która teraz sama siedziała na trybunach i pisała coś na telefonie komórkowym. - Znacie ją? 
- Tak, to Ola. Z Katowic ją znamy. - Powiedział CIchy Pit. - Ale lepiej nie....
- .. co nie, co nie! - Zaśmiał się. - Wolna? Zajęta? 
- Ty, na pewno nie dla ciebie wiec się nie interesuj! - Warknął Bartman, który usłyszał rozmowę kolegów. 
  Nie wyglądało to najlepiej. Bartman się zdenerwował. Nie dość, że rywalizował z Schopsem o miejsce atakującego w pierwszej szóstce, to jeszcze interesował się Olą.
- Z tego co wiem, to ty masz laskę, więc co ci do tego? - Jochen zmarszczył brwi. 

- Wiecie, może lepiej zmieńmy temat.. - zaproponował Cichy Pit, ale nikt go nie posłuchał.
- A wy co tak stoicie? O nowej gadamy? - zaciekawiony Kosa nagle się dołączył do konwersacji. 

- A kij wam w oko, odpierdolcie się od niej po prostu! 
- Gdyby trener tu był... - Westchnął Cichy Pit, ale zaś nikt na niego nie zwrócił uwagi. Typowa "męska" pogadanka. 
- Czyżby dała ci kosza? - Jochen nie dawał za wygraną. Nie wiedział jednak, że dzięki temu niewinnemu żarcikowi dodał oliwy do ognia.
Bartmana aż nosiło. Naprawdę miał ochotę coś rozwalić. Nie dość, że sam wewnętrznie nie mógł sobie z tą sytuacją poradzić, to jeszcze jego koledzy musieli go dobijać.
- Debile, zamiast gadać to weźcie się do roboty! - Krzyknął Igła. - Kowal wraca! 

  Bartman jednak był tak zły, że musząc odreagować po prostu wyszedł z hali. Nawet Kubiaka nie posłuchał, by został na treningu. Minął po drodze trenera, jednak ten widząc jego minę nawet go nie zbeształ za opuszczanie treningu bez pozwolenia. Czemu?... bo pierwszy raz zobaczył, że po policzkach silnego Bartmana spływają łzy...
Łzy bezsilności...


Zapłakał na drugim końcu korytarza, wcześniej upewniwszy się, że żaden kolega za nim nie poszedł. To byłby wstyd, gdyby zobaczyli go w takim stanie. Wszystkie zgromadzone w nim emocje skumulowały się i wybuchły w najmniej oczekiwanym momencie. Nienawidził tego. Nienawidził swoich słabości. Swoich uczuć. Tego, że nie potrafi sobie z czymś poradzić.
Co ona z nim robiła, że samą obecnością doprowadzała go do takiego stanu?! Jeszcze trochę a przestanie sobie radzić i w życiu, i w siatkówce...

- Hej. - poczuł, jak ktos kładzie mu rękę na ramieniu. Dziewczęca, delikatna. Czyżby to była Ola?... Nie, niemożliwe. - W porządku? - Zapytała. 
- Nie, nic nie jest w porządku. - Nawet się nie odwracał. Mimo że to była Majka, nie chciał by zobaczyła go w takim stanie. 
- Wiesz, jej też nie jest łatwo.
- Tak, właśnie widzę! - poirytował się. - Ma narzeczonego, fajnego dzieciaka, dom, idealne życie. Ona się pozbierała, a ja?! Wkurza mnie to, że się tak tym przejmuję. Że nie potrafię zapomnieć. Cholera jasna!
- Zbyszek...- Położyła mu ręce na ramionach, starając się go choć trochę uspokoić.
- Majka, ja pierdole. Ja po prostu nie potrafię już nic normalnie zrobić! Ja... - złapał się za głowę- Kurwa mać, jak zwykle wszystko spierdoliłem! Majka, ja ją kocham! Kocham Olkę! Kocham,  ale jest za późno... 


***
Wyszłam z sali chwilę po tym, jak o dziwo Bartman ją opuścił. Marcin napisał mi wiadomość, że mnie stąd odbierze i zabierze do domu, chciałam zatem wziąć ubrania i podziękować Majce za pomoc. Nie było jej jednak w gabinecie. Usłyszałam jej głos gdzieś z oddali, z drugiego końca korytarza. A zaraz potem jego głos.
Słyszałam, jak cierpi. Płacze. Naprawdę to był Bartman? Silny, niepokonany Bartman płakał? Widziałam, że miał jakąś kłótnię na sali z chłopakami, ale niespecjalnie się tym zainteresowałam. A może jednak powinnam była?...

 Stanęłam w bezpiecznej odległości, za ścianą, i przysłuchiwałam się rozmowie. Wiem, że nie powinnam. Ale musiałam. Czego do tej pory żałuję. 
- Zbyszek... - Słyszałam głos rudej. Aż widziałam w głowie obraz, jak marszczy brwi. Na pewno starała się go pocieszyć.
Chwilę nic nie słyszałam. Głos Bartmana był totalnie niewyraźny. Zrozumiałam tylko, że jest wkurzony. Nie, nie wkurzony. Zdesperowany? Zdruzgotany? Ten głos był pełny bólu, naprawdę. Chyba pierwszy raz byłam świadkiem tego, w jakim stanie może się znajdować mężczyzna. 

- ... jak zwykle wszystko spierdoliłem! - Doszło do mnie. - Majka, ja ją kocham! Kocham Olkę! Kocham, ale jest za późno ... - jego głos powoli cichł, a wraz z nim moje serce powoli przestawało bić. 
Dlaczego mi to robisz, Zbyszku? Cóż ja mogę teraz zrobić? Mieszasz mi w głowie, mieszasz mi w sercu. Pojawiasz się ja zwykle niespodziewanie, wprowadzając zamęt w moje "idealne" życie.
Czułam sie niesamowicie słabo, gdy skierowałam się ku wyjściu z budynku. Było tak źle, że nawet nie zdążyłam się podeprzeć o ścianę, bo wylądowałam na kamiennej podłodze i już nic nie pamiętałam. 

_______________________________________________________

Ufff, wykrzesałam z siebie kolejny rozdział. Mam nadzieję, że wam się spodoba! Wiem, że trochę zamętu wprowadziłam ze zmianami perspektyw, ale się połapiecie :) 
piszcie, komentujcie, wszystko co chcecie! Jestem tu dla was :)

Buziaki!