sobota, 21 czerwca 2014

14. Początek serii niespodzianek.

- Jeny, ten Kubiak dalej jest idiotą. - Skwitowałam zachowanie siatkarza na głos, słysząc że Bartman wyszedł z łazienki.
- Co zrobił? - Zapytał z przedpokoju.
- Zadzwonił. Odebrałam a on się rozłączył. - Zachowanie Kubiaka pozostawiało wiele do życzenia, ale przejmowanie się tym nie należało do moich życiowych priorytetów. Niech go Majka ogarnie.
Bartman wszedł do kuchni, więc powoli odwróciłam się w jego stronę. - Pozwoliłam sobie odebrać, bo przecież się dobijał jak... - Zawiesiłam głos.
Cholera! - Syknęłam do siebie w myślach. - Musiał wyjść z łazienki z zaledwie ręcznikiem owiniętym wokół bioder?! Momentalnie poczułam ciepło na dole, w intymnych okolicach. A na twarzy na pewno pojawił się rumieniec. Ale czemu mnie to nie dziwi? Specjalnie to zrobił, na pewno!
Zbigniewie Bartmanie, niech cię szlag!
- Przepraszam, że się nie ubrałem - powiedział, a mnie zatkało - ale zapomniałem ubrań wziąć z pokoju.
 Tak, naprawdę, to cię tłumaczy, dodałam z ironią w myślach.
- Przeżyję.
- A Kubiakiem się nie przejmuj, odkąd Majka się tu zjawiła jebie mu na mózg. - Wytłumaczył zachowanie kolegi. No tak, to wiele by tłumaczyło. - Weź prysznic, ja zrobię herbatę.
  Nie kłóciłam się z nim, ponieważ wizja wracania w takim stanie do domu niekoniecznie mi się podobała. Już czułam jak w moim nosie zbiera się gęsty katar. Gorący prysznic przed półgodzinną droga na pewno dobrze mi zrobi.
Podczas gdy gorąca woda spływała po moim nagim, rozgrzanym ciele (nie wiem, czy rozgrzanym od gorączki czy od wcześniejszego widoku praktycznie nagiego Bartmana), myślałam o tym, co robię. Dlaczego się na to zgodziłam? Dlaczego sama siebie katuję? Dlaczego po prostu nie mogę zapomnieć i żyć nowym, idealnym życiem? I ... dlaczego, Zbyszku, po prostu nie możesz odpuścić i dać mi spokoju?...
  Wyszłam ubrana zaledwie w t-shirt, który dał mi siatkarz. Ale nie przeszkadzało mi to, ponieważ i tak koszulka sięgała mi prawie do kolan. Po zapachu cudownej, imbirowej herbaty dotarłam z powrotem do kuchni. Na stole stał dzbaneczek z gorącym napojem, jednak po siatkarzu ani śladu. Pora więc zobaczyć, jak mu się tu żyje, nie?
Niepewnie przeszłam wzdłuż przedpokoju. Przecież nie mógł wyjść. - Zbyszek? - Zapytałam.
- Tu jestem. - Usłyszałam z jednego pokoju, do którego drzwi były minimalnie uchylone.
Pierwsze, co pomyślałam, to że to jego kolejne zagranie by ściągnąć mnie do łóżka. Jednak gdy go zobaczyłam, od razu (o dziwo) zmieniłam zdanie. Był już całkowicie ubrany: w przetarte, stare jeansy i białą koszulkę. Rozwieszał na stojącym obok okna grzejniku moje mokre ubrania. Gdy weszłam odwrócił się i lekko uśmiechnął. - Myślę, że za godzinkę będą suche. - Nie wiem, czy tymi słowami próbował mnie pocieszyć? Załagodzić sytuację? CHyba nie miałam aż tak złowrogiej miny? A może dalej myślał, że zaraz stąd zwinę?
Wyszliśmy z pokoju. Ogólnie byłam w szoku. Nie znałam go od tej strony. Zawsze tylko seks miał w głowie. I choć znajdowaliśmy się w jego przestronnym pokoju, z  wielkim łóżkiem na środku przy ścianie, on nic nie zrobił. Gdzie się podział ten wybuchowy, napalony Zbychu? Powoli naprawdę zaczynałam się martwić.
 Usiedliśmy w kuchni. Nalał gorącą herbatę do dwóch kubków i przez dłuższą chwilę oboje grzaliśmy na nich swoje ręce. Kątem oka mu się bacznie przyglądałam; oczy nie były już szare, tylko standardowo- zielone, ale jeszcze trochę przygaszone. Blada, nietypowa dla niego cera - musiał długo czekać, na pewno przemarzł. Przeze mnie. Pod nosem jednak widniał malutki, ledwo widoczny uśmiech. A może to nie był uśmiech, tylko tak mi się wydawało?...
- Jakie to głupie, prawda? - Zapytał nagle. Kompletnie go nie zrozumiałam.
- Ale co?
- To, że ostatnio jak piliśmy razem herbatę, siedząc na przeciwko siebie, nie potrafiliśmy przestać ze sobą rozmawiać.
  Poczułam dreszcze na ciele. Wspomniał właśnie Katowice. Wspomniał przeddzień ich wyjazdu, kiedy siedzieliśmy u nas w mieszkaniu i rozmawialiśmy na jakieś naprawdę głupie tematy. Ale miał rację - wciaż rozmawialiśmy, wciąż się śmialiśmy. A teraz?...
- Po prostu wiele się zmieniło. - Westchnęłam. Nie wiedziałam, co innego mogłam mu powiedzieć.
- U mnie nic się nie zmieniło, Ola. Dalej cię pragnę. - Jego zielone tęczówki powędrowały wprost na moją twarz. Od razu uciekłam spojrzeniem. - Wróćmy do tego, co było. Chcę być z tobą.
Moje serce podskoczyło do gardła.
- Ale u mnie się zmieniło. Mam dziecko pod opieką i nie mogę cofnąć się do tych beztroskich, studenckich czasów.
- Miałem na myśli powrót do tego, co nas łączyło. A Amelka... - namyślał się chwilę - pozwól, że zaopiekuję się nią razem z tobą...
  Takie słowa sprawiają, że dziewczynie chce się płakać. Naprawdę. Zbyszek nie wiedział, na co się chce porwać. Nic nie rozumiał. Tak łatwo mu jest obiecać wspólne życie? Tak łatwo mu przeszło przez gardło, że chce z nami być?...
- Nie wiesz co mówisz. Jak zwykle rzucasz nieprzemyślane słowa.
- Wiem, co mówię! - Uniósł się trochę.- Wiem, że nie mogę o tobie zapomnieć!
- Mam narzeczonego.
- Z przymusu. - Skrzywił się.
- Skąd wiesz?
- A kochasz go? Kochasz?
 Zamilknęłam. Mogłam tak po prostu powiedzieć, że tak. Że kocham Marcina. Ale czy nie wystarczy, że oszukuję już samą siebie?
- Nie chodzi o uczucia, Zbyszku, chodzi o to co jest lepsze w sytuacji, w jakiej jestem.
- A co on ci da, czego ja ci nie dam? Mam pieniądze. Mam dom!...
- Zbyszek! - Przerwałam mu. - Nie chodzi o rzeczy materialne! On... on mi da gwarancję, że zawsze ze mną będzie. A ty...
- Nie ufasz mi. - Dokończył za mnie, a ja skinęłam głową.
Nie ufałam żadnemu mężczyźnie. Każdy koniec końców mnie zostawił. A nie mogłam sobie pozwolić na to będąc z Melą. Musiałam myśleć również o niej...
- A jeśli ci udowodnię, że możesz mi zaufać? - Cały Bartman, nie dawał za wygraną.
Spojrzałam na niego. Minę miał naprawdę godną pożałowania.
- To nie zmieni faktu, że wychodzę za mąż.
- Nie zmieni, po prostu ja stanę obok ciebie przed ołtarzem.
- Zbyszek. Daj już spokój. Po prostu.. po prostu zostańmy znajomymi.
 Zacisnął usta. Pewnie dalej drążyłby ten temat, ale ja już niekoniecznie chciałam. Upiłam kilka łyków już nieco przestygniętej herbaty i wstałam - Zadzwonię do domu.
  Wyszłam na przedpokój pozostawiając Bartmana na chwilę w kuchni. Wolałam zadzwonić zapytać, co z Amelką, a przy okazji nieco ochłonąć. Gdyby Bartman zachowywał się normalnie.. nie wiem, zaczął być nachalny, krzyczałby, wybuchłby ... jakoś łatwiej byłoby mi się z nim pokłócić. Zwyzywać go. Może to głupie, ale poczułabym się lepiej. A jak on robi z siebie takiego cierpiącego siatkarzyka, nawet nie jestem w stanie na niego podnieść głosu. Jego zachowanie, niczym zakochanego licealisty - ściska mnie za serce.
Marcin odebrał po jednym sygnale.
- Cześć, Marcin. Jak tam Amelka? - Zapytałam.
- Śpi już od godziny. - Poinformował mnie narzeczony cichym głosem. Pewnie siedział u niej w pokoiku jeszcze.
Ulżyło mi. Skoro zasnęła, nie musiałam się spieszyć. Biedna, wieczory miała koszmarne. Z reguły przed snem zaczynał się płacz i wrzask, że chce do rodziców... te momenty po prostu mnie przerastały.
- To dobrze.
- A u ciebie w porządku? - Zapytał.
- Tak, w porządku... - Westchnęłam. Wiedziałam, że mnie nie będzie wypytywał o szczegóły, tak jak i ja go nie wypytuję o późne powrotu do domu.
W tym momencie na przedpokój wyszedł również Bartman, a mnie zatkało. Coś.. coś się w jego spojrzeniu zmieniło. Jego wyraz twarzy się zmienił. A ja zaniemówiłam, prawie wypuszczając telefon z rąk. Zupełnie jakbym śniła...
- Jakby coś, to dzwoń, kochanie. - Powiedział tylko, jakby się domyślając gdzie jestem.
- Dobrze. Wrócę niedługo. - Rzuciłam krótko, by siatkarz nic nie mógł wywnioskować z naszej rozmowy.
Gdy tylko się rozłączyłam, Bartman podszedł do mnie stawiając zaledwie dwa duże kroki i wpił się w moje usta. Nawet się nie opierałam, tylko od razu odwzajemniłam dziki i namiętny pocałunek. Popchnął mnie tak, że znalazłam się na ścianie, a on napierał na mnie całym swoim ciałem całując obojczyk, szyję po samo ucho, potem znowu usta. Jego ręce powędrowały bez zastanowienia na moje gołe uda i wędrowały ku górze. Szarpnął zachęcająco za brzeg moich majtek, a ja już byłam cała rozpalona i mokra od jego dotyku. Koniec końców ja nie mogłam złapać tchu, a on zaspokajał mnie samym swoim dotykiem. A gdy włożył rękę do majtek, myślałam, że wybuchnę..
- Ola? Ola, jesteś tam? - Marcin sprowadził mnie do rzeczywistości.
Dobra, Bartman tego nie zrobił. To była tylko moja erotyczna wyobraźnia.
- Tak, przepraszam.
- Jakby coś, to dzwoń słońce. - Powiedział, jakby naprawdę domyślał się, gdzie jestem. Albo z kim.
- Ok, niedługo będę. - Powiedziałam i się rozłączyłam.
Spojrzałam ponownie na stojącego jakieś dwa metry przede mną Zbyszka, wciąż się we mnie wpatrującego tymi zielonymi oczami. Od razu w głowie pojawił się obraz tego, co ze mną robił w moich myślach. Czego - między nami - żałuję, że nie zrobił. On naprawdę chyba tego nie chciał. A ja? Chciałam. Ale nie mogłam mu powiedzieć: "Uprawiajmy dziki, namiętny seks, bo mam chcicę. A potem cię zostawię". I jedyne, na co mnie było stać, to głośne westchnięcie. No i rzecz jasna, zadałam najgłupsze pytanie ever.
- Myślisz, że te ubrania już wyschły?
No tak, przecież tak bardzo mi się spieszy do domu, zwłaszcza że mam ochotę na seks...

***
Gdy Majka czegoś nie wie, to staje się bardzo dociekliwa. A jak ktoś nie chce jej czegoś powiedzieć, robi się zła. A złej Majki nie idzie znieść.
Tak było następnego dnia, kiedy (na nieszczęście Olki), Ruda miała wolne. Chłopcy nie mieli treningu po wczorajszej katastrofie z Bełchatowianami, więc dzisiaj hala na Podpromiu świeciła pustkami. Jedynym plusem był chyba fakt, że na dworze momentalnie zrobiło się ciepło - w końcu, jak na lato przystało. Bez upałów, ale zawsze coś.
- Kurwa, wiedziałam. - Ruda klasnęła w dłonie. Siedziały właśnie na ogródku u Oli, podczas gdy Amelka latała za uciekającą jej ciągle piłką. - Wiedziałam, że to ty tam jesteś a nie jakaś blond lalunia na pocieszenie. - Wyrwało jej się jeszcze. - Ale nie, Kubiak musiał się rozłączyć jak skończony idiota.
- "Blond lalunia na pocieszenie"? - Podłapałam, ale chyba nie chciałam wiedzieć o co chodzi..- Dobra, nieważne.
Ruda cmoknęła. - No nieważne. Ważne jest, do jakiego konsensusu doszliście.
- Od kiedy ty takich mądrych słów używasz co?
- Nie zmieniaj tematu małpo, tylko gadaj.
  Westchnęłam. Zapewne oczekiwała opowieści rodem z ksiażki, w której bohaterka rzuca się w ramiona ukochanego i żyją długo i szczęśliwie. Ale cóż, nie doczeka się tego.
- No... wiesz, jakie jest moje zdanie. I nie zmieniłam go.
- No nie mów, byłaś u Bartmana w mieszkaniu i bzykanka nie było? - Zszokowała się, jakby to było co najmniej dziwne.
- Laska, tobie chodzi tylko o jedno.
- Nie, ale wiesz. Bartman, który nie rucha, to dziwny Bartman. - Skwitowała biednego siatkarza. Gdyby tu był, chyba zakopałby ją do ziemi i zrobił jeszcze "na niej" babeczkę z piachu. - Ty! - Krzyknęła nagle i wstała z ławki.
- Co?
- No to! On jest kurna serio zakochany! - Wytrzeszczyła oczy, na co tylko ja się skrzywiłam. Serio, niekoniecznie chciałam o tym rozmawiać... - No bo wiesz, tak myślą faceci: Porucham, pomyśli że chodzi mi tylko o seks. Nie porucham, zobaczy że mi na niej zależy i nie chodzi mi tylko o seks.
- Łał, Majka, gdzie ty się tak nauczyłaś czytać z zachowania przerośniętych pajaców, co? Te praktyki cie zniszczą...
  Zabawnie cmoknęła i przez dłuższą chwilę nic nie mówiła. Na całe szczęście.
Musiałam jednak przyznać, że co nie co w tym racji było. Zbyszek nawet nie próbował mnie dotknąć.
- Wiesz, coś w tym jest.. - Westchnęłam. Po prostu świetnie, on się pilnuje żeby mnie nie przelecieć, bo mu na mnie zależy, a ja wtedy mam niesamowitą ochotę na seks.
- No jest. Bartman w twoim przypadku myśli mózgiem a nie penisem, muszę mu chyba pogratulować. - Zachichotała. - Ale nieważne. Pytanie tylko co zamierzasz?
- Nic nie zamierzam. Zostawię wszystko tak jak jest.
Moja przyjaciółka już nic nie powiedziała, spiorunowała mnie jedynie spojrzeniem na zakończenie tego tematu. I dobrze, przecież doskonale wiedziała, że nie mogę sobie zmieniać zdania ot tak.
- Srał ich wszystkich pies. - Prychnęła w końcu. - I tak ci nie przegadam. Ale za to... pomożesz mi z czymś.- Przeraziłam się, bo jej mina teraz wyglądała niczym mina córki szatana. Cóż, mogłaby z nim konkurować. Jak sobie umyśli jakiś niecny plan, obdarzy mnie tym spojrzeniem a pod jej nosem pojawi się ten szeroki uśmiech - po prostu serce mi staje. A jak się jeszcze diabelsko zaśmieje, koniec świata.
Chociaż z reguły jej pomysły były po prostu głupie, nie szatańskie. Cóż.
- No to na co mądrego teraz twoja główka wpadła, hm? - Zapytałam.
Przybliżyła się i powiedziała mi na ucho. Tak, pełna konspiracja. Zwłaszcza że w promieniu kilkunastu metrów byłam tylko ja i Amelka.
- Wow, serio? - Wytrzeszczyłam na nią oczy. Podniosłam z ziemi małą blondyneczkę i posadziłam ją soie na kolanach. - Mela, chcemy się pobawić?

- Tak, tak! - Klaskała w malutkie dłonie. - Telas!
I w ten oto sposób, świetny (o dziwo) plan Majki wszedł w życie.

***

- Idiota jakich mało. - Warknął Bartman. - Pomyślała pewnie, że mnie niańczysz. 
Kubiak zrobił naburmuszoną minę i nic nie skomentował. Przecież sam miał problem! Sam przed Rudą wyszedł na przyjaciela bez serca. Ale jakoś musiał sobie z tym poradzić. 
- Dobra, nieważne. - Bartman upił łyk swojego Tyskiego. - I tak chuj z tym wszystkim... - Westchnął.
Nie wyglądał jednak na przybitego, tylko na złego. Wiadomo, Bartman nigdy się nie starał wobec dziewczyn. Zawsze je miał. A teraz, praktycznie się jednej oświadczył, a ona i tak miała to w dupie. 

- No, nieważne. Boś wszystko spierdolił.
- Tak, teraz to moja wina? Słuchaj, przecież każdemu zdarzają się błędy, sęk w tym, żeby kurwa wybaczyć, nie? 

  Dziku zmarszczył czoło. Czy jego kumpel był serio takim debilem? 
- Ale tu nie chodzi o wybaczenie. Jesteś bardzo.. bardzo... nieprzewidywalny. Raz jesteś raz cię nie ma. - Starał się wytłumaczyć, ale wypity już trochę atakujący chyba nic a nic z tego nie zrozumiał. - Ja tam jej się nie dziwię, jesteś typem który raczej nie myśli głową tylko fiutkiem. 
- Serio musiałeś to powiedzieć? - Skrzywił się Bartman. Może nie oczekiwał pocieszenia, ale na pewno nie dobicia w ziemię. - W ogóle od kiedy ty taki cnotliwy się zrobiłeś, co? No tak, Majeczka. A ona wie choć trochę o twoim życiu? Powiedziałeś jej? 
- Zamknij japę! - Warknął Misiek. Zdzielił Bartmana w głowę. 
- Powinieneś jej raczej powiedzieć, bo widzisz. Skończy tak jak ja: Zakochany, bez miłości, przepita, bez chęci do życia... 
- A idź cholera, ogarnij się chłopie bo słuchać cię nie można. 
Powoli zaczynał żałować, że zgodził się na noc u Bartmana. Fakt, że atakujący właśnie padł na kanapę i zasnął wcale go nie pocieszył. Pijany Bartman zawsze pierdoli od rzeczy, ale zdarza mu się też wyciągać cholerną prawdę i myśleć całkiem racjonalnie. No bo Kubiak też nie był święty, Kubiak też miał sekrety...
  Dziku położył się normalnie u kumpla na łóżku, przecież sam nie będzie się gnieździł gdzieś na podłodze. I gdy wpatrywał się w jasny sufit, do głowy od razu wpadły mu rude, gęste włosy i duże, przenikliwe oczy. Nie chciał przyznać tego sam przed sobą, a tym bardziej na głos, ale Bartman miał rację. Cholera, czy on serio przyznał mu rację?
Pozostawało tylko pytanie, kiedy Majce powie prawdę. Bo kiedy powie, wielka miłość pewnie się skończy. A on naprawdę nie chciał tego kończyć... 


  Gdy Michał rano wstał i zajrzał do kumpla, okazało się że ten leży na podłodze. Cóż, pewnie musiał nieźle przygrzmocić w nocy, ale że też go to nie ruszyło i nie obudziło? Nieźle musiał mieć na bani. 
- Bartman, debilu. - Trącił go lekko nogą w brzuch. - Wstawaj. 
- Nie chcę.. - Wyburczał pod nosem. 
- Chuj mnie to, że nie chcesz. Wstawaj i ogarnij swoje życie. - Powiedział Dziku i rozłożył sie wygodnie na kanapie. - Masz szczęście, że trening popołudniu, bo ja nie wiem jakbyś podołał.
Nagle rozległ się dzwonek telefonu Kubiaka. Doskonale wiedział, kto do niego napisał. ba, to było przeczucie. Aż poczuł przyjemnie uczucie w żołądku, gdy na dużym ekranie pojawiło się imię: Majka.
"Cześć! Mam dla ciebie niespodziankę, także możesz przyjść na trening trochę wcześniej. ;*"

  Że co? 
- Majunia napisała? - Bartman, o dziwo, kontaktował a nie spał. Podniósł się z podłogi i walnął swoje dupsko obok Kubiaka. 
- Ta. - Siatkarz ślepo wpatrywał się w telefon. Wiadomość, niby miła, niekoniecznie go ucieszyła. - Ma niespodziankę i chciała, żebym przyjechał wcześniej na trening. 
- No to się świetnie składa!- Klasnął w dłonie atakujący. - Ona ma i ty masz. TO będzie idealny moment, żeby powiedzieć jej o twoim pojebanym życiu.
- Człowieku, ty to w ogóle serca nie masz. - Skrzywił się Kubiak i wstał. 
- Ja nie mam? To chyba ty nie masz, chcąc ciągnąć ten związek z sekretami. Powiedz jej lepiej teraz, na początku, niż potem, bo to tylko pogorszy sprawę. 
  Bartman miał rację i Michał doskonale o tym wiedział. I chyba musiał powoli dopuszczać do siebie myśl, że niedługo Majeczka zniknie z jego życia. 

***
- Kurde, jedź ze mną! - Nalegała Ruda. - Proszę!
- Majka, dziecko, sama chciałaś. 

  Śmiesznie wydęła usta i obraziła się niczym małe dziecko.
- Ja wiem, ale no... proszę, przecież Marcin jest w domu, zajmie się Melą. 
  Racja. Mój narzeczony był w domu. Jeszcze. Jutro wyjeżdżał na tydzień w delegację i sama nie wiedziałam, jak ja sobie poradzę. 
- Jedź, kochanie. - Wtrącił nagle ni z gruchy ni z pietruchy Marcin. - Przez najbliższe dni nie ruszysz się z domu bez Amelki, więc...
- EJ, ładnie to tak podsłuchiwać? - Najeżyłam się, jednak potem zaśmiałam.
No tak. Majka mnie ciągnęła do jamy wilka, a Marcin mnie do niej wypychał. Nieźle.
Ale z dwojga złego, mogłam zobaczyć jak zareaguje Kubiak na niespodziankę Majki. Cóż, pewnie się lekko... zdziwi. 

- No więc? ... - Dopytywała Majka spoglądając na mnie błagalnym spojrzeniem.
Jezu, ogarnijcie ją, bo padnę.
- No dobra... pośmieję się chociaż z kubiakowej miny.... 

 Rozrywka sto pro. 
No i pojechałam. I najlepsze jest to, że nie tylko Ruda miała niespodziankę dla Kubiaka. Bo u mnie również wyszła - totalnie niespodziewana, niechciana i nieplanowana - niespodzianka dla Bartmana. 
  Boże, teraz jak o tym myślę, to było to naprawdę egoistyczne i nieprzemyślane posunięcie...



***
Hej, hej!

Kolejny rozdział. Początek serii niespodzianek, niekoniecznie tych fajnych i przyjemnych. Każdy czegoś doświadczy w najbliższych rozdziałach. Dowiecie się: 
Jaką niespodziankę ma dla Kubiaka Majka? A co przed nią ukrywa siatkarz i czy odważy się o tym powiedzieć? 
Co nieprzemyślanego zrobi Olka i jak to wpłynie na dalsze losy bohaterów? 
I w końcu: KTO zjawi się w domu Oli i Marcina, oraz jakie to poniesie ze sobą skutki?



Następny rozdział na dniach! 



PS. Mała dziewczynka na zdj to moja sis młodsza, jakieś 4 lata wstecz :D Ale niechby było, dwuletnia, blondynka, pasuje. xd
Pozdrawiam!


PS2. Pochwalę się, że ostatnio po meczu w Spodku Polska-Włochy nasz trener Antiga otrzymał ode mnie prezent. Był pod wrażeniem, uścisnął mi dłoń (haha!) i w ogóle pogadał. Cóż, dla takich chwil warto żyć hahah :D








czwartek, 19 czerwca 2014

13. Jeśli chcesz sprawić komuś zawód - zrób to z klasą.


Do tego rozdziału natchnęła mnie piosenka, którą podesłała mi P.J.
Dziękuję. Rozdział dla Ciebie, ze specjalną dedyk. 
A Wam wszystkim gorąco polecam, włącznie chociaż na czas czytania :)




Do samego końca nie wiedziałam, czy decyzja, którą podjęłam była słuszna...

***
Wiecie, jak to jest sprawić komuś niesamowity zawód? Jak to jest sprawić, by czyjeś serce pękło na wskroś? Kiedy przestaje się liczyć fakt, że sami mieliście złamane serce. Momentalnie o tym zapominacie i myślicie o drugiej osobie. Wiecie, jak to jest?...
Cóż, ja się dowiedziałam tego nieszczęsnego dnia. 
Nadszedł dzień meczu. Byłam już w domu dwa dni, jednak musiałam przyznać, że czas ten był chyba najgorszym w moim życiu. Starałam się skupić na Amelce, zapomnieć o problemach, zapomnieć o Zbyszku. Mimo to nie udawało mi się, a serce pękało na wskroś. Nienawidziłam siebie za to, że nawet proste czynności zaczęły mi sprawiać trudność. 
Marcin wydawał się jakby w ogóle tego nie dostrzegać. Ani w rozmowie, kiedy raz po raz się wyłączałam i traciłam wątek. Ani wtedy, gdy talerze po prostu leciały mi z rąk. Nic, kompletnie. Zachowywał się zupełnie tak, jakby to nie było w ogóle dziwne. 
Cóż, wtedy nie przyszło mi do głowy, że może mieć z tym coś wspólnego. 
Jak już wspomniałam - w końcu nadszedł ten feralny dzień. Dzień, kiedy Bełchatowianie przyjeżdżają do Rzeszowa zmierzyć się z tutejszym klubem siatkarskim. Z Bartmanem i jego kolegami. Dobrą godzinę przed meczem przyjechała Majka i jak głupia machała mi tymi biletami przed nosem, naprawdę myśląc, że się tam zjawię. 
Oczywiście, nie miałam najmniejszego zamiaru. I wcale nie chodziło o fakt, że nie mam z kim zostawić Amelki, bo Marcin tego dnia miał wolne. 
- A ty czego nie przebrana? - Tymi słowami mnie powitała Ruda. Sama ubrana była w koszulkę rzeszowskiego klubu, z numerkiem i nazwiskiem Kubiaka. 
Może jeszcze oczekiwała, że ubiorę numer dziewięć i jego nazwisko? Dobre sobie...
- Nie idę, Majka. - Powiedziałam. Poszłam do kuchni, ona za mną. - Dla samego widowiska może i bym poszła, ale chyba zobaczę mecz tylko w telewizji.
- Oszalałaś. 
- Nie, nie oszalałam. Pójdę tam to zrobię mu nadzieję i na co mi to? 
- No bo kurna, o to chodzi nie? - Złapała mnie za ramiona i potrząsnęła mocno. - Dziewczyno, obudź się!
- Nie. Majka, przestań, podjęłam decyzję. - Wyrwałam jej się i podeszłam do kuchennego okna. - Nie dam mu życia, jakiego chce. Nic nie mam mu do zaoferowania. Powinien się skupić na siatkówce a nie na dziewczynie z dzieckiem i narzeczonym. - Ruda miała już coś powiedzieć, bo otworzyła usta, ale ja szybko dodałam - i nie, nie przekonuj mnie dalej. 
 Zamknęła buzię i usiadła na krześle. Dłuższą chwilę milczała, rozmyślając nad tym, co zdecydowałam. 
- Wiesz, - odezwała się w końcu - że to już będzie definitywny koniec? The end? Bez wielkiego love story? 
Przełknęłam ślinę, jednak pewnie skinęłam głową, potwierdzając jej słowa. - Wiem, to będzie dobre dla mnie i dla niego, naprawdę. 
- Dobra, nie będę cię przekonywać skoro chcesz sobie tak ułożyć życie. 

I wyszła. 
Poszłam do kuchni i przez okno patrzyłam, jak Ruda odwraca się jeszcze w moją stronę             i marszczy czoło. Wciąż najwyraźniej miała nadzieję, że wybiegnę z domu i tam pojadę..

  Westchnęłam. Nie mogłam tam pojechać, nie mogłam mu tego zrobić. Jemu, Bartmanowi... 
Długo się wahałam, zanim usiadłam wygodnie na kanapie i włączyłam tv, powoli przełączając programy w kierunku tych sportowych. Zatrzymałam się na Polsat Sport, gdzie miał być transmitowany mecz Resovii ze Skrą. I gdy rozpoczęło się przedmeczowe studio, od razu żałowałam że Marcin nie jest w pracy a ja nie zajmuję się Amelką. 
  Siedziałam cała spięta. Raz po raz robiło mi się niedobrze. Zwłaszcza wtedy, gdy komentator wymieniał zawodników wbiegających na boisko. 
Na libero Ignaczak oczywiście, przyjmujący Achrem, był i Kosok jako środkowy… Nowakowski… Lotman, Kubiak i Bartman. 
  Rozpoczął się pierwszy set. Do pierwszej przerwy technicznej praktycznie nie wykorzystywali Bartmana i tym sposobem prowadziliśmy 8:6. Nie powiem, siedziałam jak na szpilkach, ale już od pierwszej piłki oglądało się dobry mecz. Dziesiąty punkt dla nas przy prowadzeniu trzema punktami. Zagrywkę na drugą stronę posłał Kubiak, przeciwnicy bez problemu wyprowadzili kontratak i posłali nam petardę. Cały Ignaczak, rzucał się po boisku jak nigdy. Ale uratował, piłka poleciała prost w ręce rozgrywającego, który wystawił długą Bartmanowi. 
Aut. Piłka z impetem poleciała w aut. 
Pierwsze dwa złe ataki trener mu wybaczył, ale gdy trzeci, czwarty raz popełniał podstawowe błędy, potem doszły jeszcze głupie błędy w odbiorze przez które przegrywali już 17:14, najzwyczajniej w świecie usunął go z boiska i wstawił innego Tichacka. 
- Bartman, no! Ogarnij się debilu. - Powiedziałam na głos, do siebie. Jakbym mogła, strzeliłabym mu prawy sierpowy i wziąłby się za siebie. 
Zła na niego zacisnęłam ręce w pięści. Jeszcze wtedy nie rozumiałam, że to moja wina. Że to na siebie powinnam być zła. 
„Bartman ma najwyraźniej zły dzień, bo kompletnie nic mu nie wychodzi - mówił komentator,     a kamerzysta zrobił na niego zbliżenie - No cóż, może trener go wpuści na boisko w drugim secie…  bo ten już dobiega końca. Resovia przegrywa 25:19.”
Puścili reklamy, a ja po prostu zaniemówiłam. 
  Długo siedziałam w ciszy analizując w głowie to, co zobaczyłam. Gdy mój telefon zadzwonił     z tego wszystkiego nawet nie zwróciłam na to uwagi. A dzwoniła Majka. Czemu mnie to nie dziwiło? Odebrałam, rzecz jasna. Ale gdy tylko mnie zacznie wyzywać, że nie pojechałam - rozłączę się. 
- No czego chcesz. - Burknęłam do komórki. 
- Ola - gdy usłyszałam ten głos aż zadrżałam - nie rozłączaj się.

Milczałam z przystawionym do ucha smartfonem. Starałam się uspokoić szybko bijące serce. Słyszałam jego przyspieszony oddech i mogłabym przysiąc, że on słyszy też mój, przyspieszony i głośny.
- Czemu nie przyjechałaś? Czemu nie chcesz dać mi szansy?... - Pytał niezwykle podłamany.
A ja milczałam. W oczach powoli gromadziły mi się łzy, a w gardle wciąż stała gula, która nie pozwoliła mi wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. 


- Ola. - Powiedział cicho. - Powiedz coś, bo poddam się              i pozwolę ci odejść...
Przełknęłam ślinę. Po policzkach już spłynęły łzy. 

- Powiedz coś - powtórzył ciszej ale i bardziej dobitniej, jakby chcąc mi to rozkazać - bo rezygnuję z ciebie.
Nacisnęłam czerwoną słuchawkę na ekranie, po czym natychmiast głośno zapłakałam...




***
Bartman nasłuchiwał cichego oddechu Oli w telefonie Majki, jednak juz nie usłyszał. Zamiast tego rozległ się długi, głośny sygnał oznaczający koniec rozmowy.
- CHolera. - Warknął sam do siebie.
 Ściskał przez dłuższą chwilę telefon w rękach. Pewnie siedziałby dalej na ławce przed szatnią, gdyby nie sygnał zwiastujący koniec przerwy przed drugim setem. Niechętnie, ale ruszył na salę, idąc koło trybun.
- I co?... - Majka już widziała z daleka, że Zbyszek jest przybity. Oddał jej telefon starając się chyba nie wybuchnąć, jak to miewał w zwyczaju. Albo starając się po prostu nie zapłakać.

- Nic. Rozłączyła się. - Powiedział. Po chwili uniósł wzrok i lekko się uśmiechnął. - Ale ja wiem, że przyjedzie. 

  I poszedł usiąść na ławkę. 
 Do końca meczu trener go nie wpuścił na boisko. Najwyraźniej widział, że jego gracz nie jest   w dobrym stanie ani fizycznym, ani psychicznym. Mecz zakończył się przegraną Resovii w tie-breaku. 


  W szatni panowała nieprzyjemna atmosfera. Zbyszek, który już był całkowicie dobity, przebrał się szybko i opuścił ją jako pierwszy. Nawet nie zauważył stojącej koło szatni Majki, czekającej na Miśka. Ruda chciała iść za atakującym, pocieszyć go, ale koniec końców postanowiła dać mu czas na przemyślenie. 
- Hej. - Uśmiechnęła się, gdy Kubiak wyszedł z szatni. Od razu chwyciła go za rękę i poszli         w kierunku wyjścia. - Dobry mecz.

- Ta... - Skrzywił się siatkarz. - Po prostu genialny. 

- Nie narzekaj. Zawsze mogliście przegrać trzy zero.
Wyszli na zewnątrz, gdzie rzęsisty deszcz lał się z nieba. Mieli już szybko przebiec do samochodu, gdy zobaczyli dobrze znaną im sylwetkę siedzącą na ławce z boku budynku. Kubiak zaczął przeklinać pod nosem na kolegę, potem poprosił Rudą by chwilę poczekała,       a sam do niego podszedł. 


- Bartman, kretynie. Deszcz leje, idź do domu. - Michał się zdenerwował. Rozumiał przyjaciela, że był przybity, ale nie powinien tego okazywać kosztem zdrowia.
Zbyszek uniósł głowę. 

- A spieprzaj. - Burknął. Po jego twarzy ciekł dosłownie strumieniem deszcz, ale on sobie najwyraźniej nic z tego nie robił. 
- Pierdolca dostałeś? Nie mów, że na nią czekasz. 

- Pierdolca to ty dostaniesz jak sie nie odpierdolisz. - Atakujący był zły.
Michał zmarszczył czoło. Bartman zawsze jak był smutny, okazywał to właśnie w ten sposób - wyzywając na wszystkich w koło. I nie szło mu wtedy przegadać, pocieszyć go. Sam musiał się jakoś pozbierać. 

Dziku westchnął. Wiadomo - mimo wszystko było mu szkoda kumpla. Zwłaszcza, że wolałby, aby oboje się cieszyli miłością. 

- Bartman, gdzie ty masz swój honor? - Zapytał, nieco łagodniej.
On mu jednak nie odpowiedział, tylko ponownie spuścił głowę, jednocześnie dając do zrozumienia, że m go gdzieś i nie ma ochoty na takie gadki. 

  
Michał odszedł, a Zbyszek patrzył, jak razem z Rudą wsiadają do samochodu i odjeżdżają. Potem przeszli jeszcze jego koledzy z drużyny, w sumie nawet nie widząc go siedzącego schodach. Na całe szczęście - Zbyszek nie zniósłby dalszego pocieszania, albo jakiś docinków z ich strony. 
Dlaczego on tam siedział? Dlaczego? Sam tego nie wiedział. Miał jakieś dziwne przeczucie, że powinien poczekać. A może to nie przeczucie, tylko jakaś cholerna nadzieja?...
***
Koniec końców nie miałam wyboru.
Zacznijmy od tego, że to nie jest tak, że nie chciałam tam pojechać. Chciałam. Ale raczej nie     z powodu szaleńczej miłości, to na pewno. Dlatego postanowiłam nie jechać i nie robić mu nadziei na coś, co i tak nie ma szans.
Jakąś godzinę po meczu zadzwoniła do mnie Majka i zmieniła moje wieczorne plany. Cytuję: "Kobieto, ten zidiociały frajer ma chyba zamiar czekać na ciebie w tym cholernym deszczu do jutra!". To stwierdzenie mnie jednak jeszcze nie rpzekonało, by wpakować dupsko w samochód i pojechać, czy aby na pewno tak zrobi. Gdy powiedziałąm stanowcze "nie", ona mnie zbluzgała, zmieszała z błotem i powiedziała, że nie mam serca. I miała rację - powinnam dać mu kosza wprost. Pozostawało tylko pytanie, czy w obliczu łączących nas wspomnień dam radę to zrobić? ...
  Tak czy siak, chcąc nie chcąc, wzięłam samochód od Marcina i pojechałam w kierunku centrum Rzeszowa, na Podpromie. Jechałam wolno, była przecież straszna ulewa. Poniekąd robiłam się zła, że uwierzyłam Majce w tą bajeczkę o zakochanym Bartmanie. Nie był takim idiotą, żeby czekać w deszczu. Nie był, na pewno. Raczej ja byłam idiotką, że tam jechałam zamiast siedzieć w domu.
Wjechałam na parking przed ośrodkiem. Zaparkowane tam były jeszcze jakieś samochody, ale bartmanowego się nie doszukałam. Ale skoro już tu byłam, postanowiłam wysiąść i się rozejrzeć. Narzuciłam na siebie tylko kurtkę przeciwdeszczową i kurczowo przytrzymując kaptur na głowie, by wiatr go nei zrzucił, podeszłam bliżej budynku.
Tak. I wtedy go zobaczyłam.
Moja pierwsza reakcja? - Pomyślałam, że to jakieś cholerne halucynacje. Nie wiem, może w obiedzie były grzybki halucynki?
Druga reakcja - Kurwa, nie możliwe przecież, by to był on...
Niepewnie skierowałam się ku niemu, nie spuszczając z niego wzroku, jakby bojąc się, że jego osoba zaraz stamtąd wyparuje. Jakby jego obraz miał  po chwili zniknąć mi z oczu, z  głowy, czego się panicznie bałam. Siedział na ławce przemoczony chyba do suchej nitki, ze spuszczoną głową. Wpatrywał się ślepo w jakiś punkt na ziemi, w okolicach swoich butów. Natomiast moje serce z każdym krokiem biło co raz szybciej i szybciej. Byłam pewna, że zaraz mi z piersi wyskoczy.

Podniósł głowę i skierował wzrok prosto na mnie. 
- Ola?... - Zapytał zachrypniętym już nieco głosem. 
  Wstał wciąż się we mnie wpatrując, jakbym była zaledwie duchem. Snem na jawie. 
- Idiota. - Syknęłam do niego. Ten dziwny strach przed spotkaniem zamieniał się powoli w istną złość. - Idiota! - Podniosłam głos.
Rzuciłam się na niego i zaczęłam okładać go pięściami. Oczywiście, koniec końców to mnie ręce bolało, a jego klata i brzuch miały się w porządku. Trochę jednak potrwało, jak skończyłam go bić, a on w totalnym bezruchu i milczeniu, dzielnie to znosił.

- Boże, serio jesteś skończonym idiotą! Kretyn! Leje a ty tu czekasz jak ten debil ostatni! Gdzie ty masz mózg! - Wyzywałam go jeszcze trochę, w ogóle nie zważając na słowa.
 Ja krzyczałam, biłam go, a po moich policzkach spływały łzy zmieszane z kroplami deszczu. nawet nie zauważyłam, że kaptur zsunął się z mojej głowy, a włosy były już całkowicie mokre.    A on? Stał i milczał.
- Ty.... - Powiedziałam nieco ciszej, już nie mając na niego żadnych epitetów.
Oczekiwałam po nim wszystkiego. Naprawdę wszystkiego. Każdy normalny facet w tym momencie odwdzięczyłby się miłymi słówkami. Zdenerwowałby się. Rzucałby przekleństwami. No, może nie każdy, ale po wybuchowym Bartmanie się tego spodziewałam. Po Bartmanie, który najpierw robi, potem myśli. Bartmanie, który wszystko stara się rozwiązać siłą. I nie uwierzycie, jak bardzo się myliłam...

- Co... - Tylko tyle z siebie wykrztusiłam, kiedy on po prostu przyciągnął do siebie i mocno przytulił. 
- Przyjechałaś... - Szepnął, z ustami tuż przy moim uchu. 
Nie wiem, co wtedy czułam. Na początku byłam zbyt zaskoczona, by wykonać jakikolwiek ruch. Jego bliskość przypomniała mi wszystko, każdy jego dotyk, każde czułe słowo. Wszystkie wspomnienia z Katowic wróciły jakby znikąd, nagle i niespodziewanie. Tak samo uczucie, pragnienie czyjejś bliskości. I nie mogłam po prostu się na to zgodzić...

- Zbyszek. - Przywróciłam nas do rzeczywistości. Odepchnęłam go delikatnie od siebie   i stanęłam metr dalej, choć wcale nie miałam ochoty być nawet centymetr z dala od niego.- To nie jest tak, że przyjechałam tu, bo jest dla nas szansa....

  Z ledwością patrzyłam, jak marszczy brwi... jak jego oczy stają się szare, bez blasku, jak po prostu gasną. Pojawił się w nich smutek tak potężny, że moje serce pękało na ten widok na wskroś. Raz po raz jego mięśnie się napinały, by zaraz potem mogły opaść z bezsilności. 
Oboje staliśmy na przeciwko siebie, nie zważając już nawet na deszcz; nie zważając już na nic, co się dzieje wokół nas...
- Nie rób mi tego.. - Powiedział w końcu.

- Muszę. Ja...
Nagle się ożywił i gwałtownie położył mi ręce na ramionach.
- Ola, ja wszystko wiem! I naprawdę, nie powinnaś tego robić wbrew sobie...

- Ja nic nie robię wbrew sobie! - Zdenerwowałam się naprawdę. 
Fakt, że słucham tego średnio raz na tydzień od Majki i tak mnie już doprowadza do szaleństwa. A teraz jeszcze Zbyszek.


- Gdyby nie wypadek, gdyby nie Amelka..  byłabyś z nim? - W jego ustach to brzmiało prawie jak pytanie retoryczne. Nie doczekawszy się odpowiedzi, po prostu prychnął. 
- Nie ma co "gdybać", Zbyszek. Jest jak jest, podjęłam decyzję. - Powiedziałam niezwykle stanowczo. - A przyjechałam tu tylko po to, byś nie moknął w deszczu na marne. Majka by mi tego nie podarowała. 
  Zacisnął szczękę, nie wiedząc co powiedzieć. W końcu może do niego dotrze, że to wszystko nie ma sensu. Może w końcu zrozumie, że właśnie tym razem powinien bardziej zważyć na swoją dumę. Gdzie się u licha podziało jego wielkie ego, które nigdy, przenigdy nie pozwoliło mu latać za dziewczyną? Oczywiście, pomijając Katowice...


- Czuję się taki mały. - To nagłe, bezsensowne stwierdzenie zbiło mnie z tropu. Byłam pewna, że coś do niego dociera... - Nic już nie rozumiem... - Westchnął, po czym spojrzał mi głęboko w oczy. Tak głęboko, jakby chciał przesłać choć część swoich myśli do mojej głowy. - Dla ciebie schowałem swoją dumę do kieszeni. Gdziekolwiek, podążałbym za tobą. Walczę, upadam i nie mogę się podnieść...
  W moim gardle nagle pojawiła się wielka gula, a w oczach nagromadziły się łzy. Całe szczęście, że i tak moja twarz była mokra od deszczu, bo Bartman nie zobaczy gorzkich łez spływających po moich policzkach...


- Jesteś jedyną. Przez ten cały czas, od pierwszego dnia w Katowic, przez samotne dni w Rzeszowie aż po dziś dzień. I nie potrafię zakochać się w innej, a próbowałem. 
Zbyszku, moje dni wyglądały identycznie. Dni z dala od ciebie były koszmarne.
Nie odważyłam się powiedzieć tego na głos. Bartmanowe wyznania mnie przerosły, wbiły w ziemię.


- Powinnam wracać do domu... - Westchnęłam, zupełnie ignorując jego słowa, jego uczucia. 
 Złapał mnie za rękę. 
- Pozwól, bym cię zabrał do siebie na herbatę. Wyschniesz trochę, przeze mnie jesteś cała mokra. - Rzucił błagalnym tonem. Pokręciłam przecząco głową. - Proszę, mieszkam nieopodal. 

- Nie mogę, powinnam wracać do domu...
- Proszę, Ola. - Ścisnął mocniej moją dłoń. - Wypijesz coś gorącego, wysuszysz ubranie. Jeden wieczór.
  To był moment, kiedy wyłączyłam swoje racjonalne myślenie. Kiedy porzuciłam swoje wszystkie postanowienia. To była chwila, kiedy pierwszy raz pomyślałam o tym, co ja chcę.
I nawet nie spostrzegłam, kiedy i jak znalazłam się w mieszkaniu Zbyszka.



***
- Kurde, Michał, zadzwoń do Zbyszka.
  Ruda popijała gorącą czekoladę w kubiakowym mieszkaniu. Siedzieli na kanapie, pod kocykiem, oglądając wieczorny, nowy odcinek W11. Siatkarza niekoniecznie kręciły te policyjne klimaty, ale Ruda przecież nie mogła przegapić nowego odcinku swojego ulubionego programu. 
 Na słowa Majki Michał prawie wylał na siebie gorący napój. - Po kiego? - Poirytował się. 
Fakt, że siedział z Rudą sprawił, że nawet przez moment nie pomyślał o swoim kumplu. Nawet zaczął mieć wyrzuty sumienia... no bo jaki z niego przyjaciel, jak pozwala mu moknąć na deszczu? 
- Sam tego chciał. - Burknął i zacisnął usta. 
- Jest tak uparty jak Olka. - Skwitowała ich zachowanie. - Ale to nie zmienia faktu, ze ja próbowałam tam ją ściągnąć. Teraz twoja kolej, by przekonać tego zidiociałego pacana, żeby odpuścił i pojechał do domu. 
Kubiak niechętnie wygrzebał się spod koca i powlókł się do drugiego pokoju po komórkę. Nieco przerażała go wizja rozmowy z dobitym i zdeptanym przez życie Bartmanem, ale koniec końców postanowił zadzwonić. 
- Serio myślisz, że on tam jeszcze tkwi? - Zapytał Rudej, nasłuchując sygnału w telefonie. 
Ruda wzruszyła ramionami. - Na serce zakochanego mężczyzny nie ma siły. Mogłoby się walić i palić, a on i tak by tam tkwił... 
  Trzeci sygnał. 
- Tak? - Rozbrzmiał kobiecy głos. 
Kubiak, spanikowany, od razu się rozłączył. - Cholera! - Warknął i miał ochotę rzucić telefonem, jakby go miał poparzyć. 
- CO jest? 
- Kurwa, nie wiem. Chyba ta jego Ewelinka odebrała. 
- Weź nie świruj. - SKrzywiła się Majka. 
- Nie świruję, serio! Przecież nie pomyliłbym głosu Bartmana z jakąś lalunią... 
- Zadzwoń jeszcze raz. 
Kubiak prychnął. 
- Kpisz! 
- Nie, nie kpię. 
- Ale po co? Widzisz, że Bartman już znalazł sobie pocieszenie w jakiejś ... - powstrzymał się w ostatnim momencie, nim użył niezbyt ładnego słowa - kobiecie lekkich obyczajów. 
- Faceci. - Burknęła poirytowana ruda. 


Była nieco zła, że faceci mają takie nieczułe podejście do swoich uczuć. Ale czego mogła się spodziewać? Że jej Kubiaczek poleci przytulić Bartmanka? Co to, to nie. 
Westchnęła. - Ech, wy to tylko wobec kobiet tacy czuli jesteście, a jeśli chodzi o przyjaciół to w ogóle... 


- Jeśli chodzi o mnie, to tylko wobec Ciebie. - Ciepnął telefon na stół, a sam wpakował się ponownie pod kocyk, ramieniem automatycznie obejmując RUdą i przyciągając ją do siebie. - Ale chyba nei narzekasz? - Zapytał i uśmiechnął się zawadiacko.
- Och, Michaś. - Dziewczyna zaśmiała się łagodnie i cmoknęła go w usta. - Lubię cię, wiesz? 

 Nic nie odpowiedziawszy, siatkarz wpił się w jej usta. I oboje zapomnieli o całym świecie. 


***

Witajcie ponownie! :)

Tak więc, już (nie)oficjalnie zaczęłam wakacje (czekam na wyniki egzaminów, uffff...). A co się z tym wiąże? Ha, właśnie - będę dla Was pisała. A przynajmniej, postaram się. Zaczynam praktyki w szpitalu od następnego tygodnia i jeszcze nie wiem jak czas sobie rozplanuję. 

Jesli chodzi o kolejny rozdział - pojawi się chyba jutro bo mam już na niego pomysł. Mam nadzieję, że ten Wam się podobał i wpadniecie na kolejny! A w nim... 
Co się wydarzy w mieszkaniu Zbycha?! ;o

Buziaki! ;3







sobota, 14 czerwca 2014

PRZEPRASZAM....

... że mnie nie było.
Ale - w środę mam koniec sesji - uaktywnię się, obiecuję. wpadacie tu jeszcze? ... 

sobota, 10 maja 2014

Rozdział 12. Serce czy rozum?...

Czułam jego dotyk. Ciepło bijące od jego ciała. Przyjemne dreszcze na całym ciele. Serce biło szybko, ale wytrwale, przepełnione szczęściem. Zaraz potem widziałam ten cudowny uśmiech, te iskierki w oczach. Były takie głębokie, takie ... śliczne. Błyszczały. Tylko dla mnie.
- "Bez zobowiązań" - proszę po raz kolejny. - "Bez zobowiązań"... - powtarzam, jakby chcąc sama siebie utwierdzić w tym, że przecież nic do niego nie czuję.
Słowa te tak bardzo wyryte w mojej pamięci, w moim sercu, pozostaną chyba ze mną na zawsze. Bez zobowiązań. Dlaczego ja wtedy o to poprosiłam? Bałam się. Dalej się boję. Boję się zaangażować. Mimo usilnych starań nie mogę sobie z tym poradzić. To tak bardzo męczy...
Bez zobowiązań  - wszystko takie jest, całe moje życie. Nikt o tym nie wie, Marcin również nie; nikt nie wie, że w nocy budzę się, idę do łazienki i cicho płaczę. Jednak jedyną osobą, którą mogę winić, byłam ja sama...
Kocham ją, Majka. - Jego głos aż za bardzo wyraźny, wciąż rozbrzmiewa mi w głowie. Na nowo. Wciąż. W kółko. Nie mogę po prostu o tym nie myśleć.
Zaraz potem jednak stoję na ślubnym kobiercu. Spoglądam w bok i widzę Marcina. I to pozwala mi odetchnąć, pozwala mi uporządkować wszystkie myśli. Pozwala mi zapomnieć o sobie, a skupić się na tym, co naprawdę istotne...


***
Zbyszek siedział jak na szpilkach przez cały czas, kiedy Ola była nieprzytomna. Był zmęczony, ale to nie miało jakiegokolwiek znaczenia. Musiał wiedzieć, czy z nią wszystko w porządku.
- Zbyszek, spokojnie. Będzie dobrze. - Majka próbowała go jakoś pocieszyć.
Dla niej to też był szok. Rozmawiała wtedy z Bartmanem, kiedy usłyszeli głos Kubiaka wołającego o pomoc. Od razu tam pobiegli, jednak widok leżącej na kamiennej podłodze Olki totalnie ich zszokował i nie byli w stanie nic zrobić. A zwłaszcza on, Bartman. Przez większość czasu stał i po prostu się patrzył, jak dziewczyna leży w zupełnym bezruchu niczym lalka, podczas gdy Kubiak i Majka udzielali jej pomocy.
- Oddycha, Jezu, oddycha... - Ruda poczuła wyraźną ulgę.
- Co tu się dzieje? - Doszedł do nich nagle trener.
- Po karetkę trzeba zadzwonić i to szybko! - Zarządził Kubiak.
- Nie lepiej ją zawieźć samochodem? - Majka zmarszczyła brwi. Nie wiedziała, czy jej przyjaciółka tylko straciła przytomność czy to coś poważniejszego. Liczyła się zatem każda minuta.
- Nie, odpada. - Zbyszek w końcu oprzytomniał i kucnął obok nich, przy dziewczynie. - Może mieć jakiś uraz kręgosłupa, przecież upadła na twarde podłoże.
 Trener zadzwonił na pogotowie. Majka wstała, Kubiak objął ją ramieniem i starał się ją uspokoić, choć po chwili gęste łzy wypłynęły jej z oczu. Zbyszek klęczał przy niej w dalszym ciągu upewniając się, że jej stan jest stabilny. Mimowolnie jego dłoń powędrowała do jej głowy, Wierzchem dłoni pogłaskał ją po policzku, potem palcami przeczesał wciąż wilgotne od deszczu włosy.
- Będzie dobrze... - szepnął do niej.
  Złapał ją za dłoń. Z zewnątrz słychać było już nadjeżdżającą na sygnale karetkę. Lada moment, a ją stąd zabiorą. I wtedy poczuł, jakby mocniej ścisnęła go za rękę. WIdział jak delikatnie mruży powieki. Czyżby odzyskiwała przytomność?...
- Zostań... - Wysapała, ledwo dosłyszalnie.
Zostań. Zostań. Zbyszek powtarzał sobie to w głowie ciągle, kiedy ratownicy medyczni weszli do budynku, kiedy poprosili by się odsunął. Powtarzał to wtedy, kiedy na noszach zanosili ją do karetki.
Momentalnie nie ważne stało się, czy prosiła jego, Bartmana, by został, czy też myślała, że jej narzeczony jest przy niej. Naprawdę, to stało się mało istotne.
- Chcę jechać. - Powiedział do jednego z sanitariuszy.
- Jest pan z rodziny? - Zapytał. Siatkarz, wahając się przez chwilę, pokręcił głową przecząco. - W takim razie nie może pan. proszę zawiadomić kogoś z jej rodziny, że zabieramy ją do szpitala na centrum.
  Tylne drzwi karetki zatrzasnęły się.
- Jedziemy tam, Bartman. - Kubiak położył mu rękę na ramieniu. - Bierz rzeczy i jedziemy.
  Nie przebierali się. Majka wzięła jedynie torebkę z gabinetu, a siatkarze swoje torby. Kierował Kubiak, który był chyba najbardziej spokojny. Bartmana wciąż nosiło, poza tym siedząc za kierownicą pewnie wcisnąłby gaz do dechy i mógłby z nerwów spowodować jakiś wypadek. Majka wciąż była rozkojarzona. Jąkała się, rozmawiając z Marcinem przez komórkę. Oczywiście, musiała go zawiadomić o tym, co się stało.
Dojechali do szpitala kilkanaście minut za karetką. Ola już leżała na sali segregacji i była już po wstępnych badaniach. Niestety, wciąż była nieprzytomna. I na dodatek nikt nie mógł wejść do niej, dlatego wszyscy w ciszy siedzieli w poczekalni.
Minęła godzina. najdłuższa i najgorsza godzina w życiu Bartmana. Miał już wystarczająco podniesione ciśnienie i poziom adrenaliny, a musiał się jeszcze zjawić Marcin. I to nie sam. Do szpitala wszedł razem z jakimś kolegą, ubranym podobnie elegancko co i on. On jednak czekał na drugim końcu korytarza.
- Marcin, tutaj! - Majka podskoczyła z krzesła i zawołała go.
- Cześć. - Rzucił szybko, bo powitanie nie mało dla niego teraz większego znaczenia. - Co z nią?
- Nie wiemy. - Skrzywiła się ruda. - Nie jesteśmy z rodziny i nic nam nie chcieli powiedzieć...
  Nagle drzwi prowadzące na salę, gdzie leżała Ola otworzyły się. Wyszedł lekarz.
- Panie doktorze, co z nią? - Marcin od razu do niego doskoczył. Pozostali również wstali, przysłuchując się ze znacznej odległości rozmowie.
- A pan jest?...- Pracownik służby medycznej mierzył go wzrokiem. O stanie zdrowia pacjentów mógł informować tylko osoby z rodziny.
- Narzeczonym. - Powiedział.- To co z nią?
- Cóż, jej stan jest stabilny. Wciąż jednak śpi. Po wstępnych badaniach z przykrością muszę powiedzieć, że to najprawdopodobniej efekt przemęczenia. Pacjentka ma poważną anemię. - Mówił lekarz. - Jeszcze skierowałem ją na kilka badań, żeby wykluczyć inne, poważne choroby.
- Cholera... Panie doktorze, po prostu ostatnio miała ciężkie chwile, brat jej zmarł, wszystko na jej głowie...- Marcin złapał się za głowę. - Proszę jej pomóc, a ja w domu już przypilnuję wszystkiego...
- Na razie przeprowadzimy resztę badań. A potem zdecydujemy, co dalej. - Powiedział starszy lekarz i odszedł.
  Marcin był zdołowany. Obwiniał się o całą zaistniałą sytuację. Nie dość, że Ola wciąż chodziła zestresowana, to jeszcze jego cholerni rodzice musieli przyjechać i czepiać się o wszystko.
- Marcin... - Majka niepewnie zaczepiła podenerwowanego chłopaka.
- Chwilę, zaraz przyjdę.
 Przyjaciele patrzyli, jak narzeczony Oli odchodzi do swojego kolegi. Tłumaczy mu coś zawzięcie, trzymając ręce na jego ramionach. Potem się żegnają i odchodzi, a sam Marcin wraca do siatkarzy i Rudej.
- Kurwa mać. - Warknął.
  Bartman zmierzył go spojrzeniem. Niech się denerwuje, pomyślał, bo to wszystko jego wina. Jak on o nią dbał, skoro doprowadził ją do takiego stanu?! Biedna Ola. Fakt, wychudła ostatnio, stała się nieco bledsza niż z czasów Katowic, ale sam Bartman nie sądził, że może mieć anemię czy być niedożywiona.
- Spokojnie, Marcin, wszystko będzie dobrze. - Powiedziała Ruda. Naprawdę, chyba chciała być mistrzynią w pocieszaniu swoich przyjaciół.
- Jak, kurwa, będzie dobrze?! To wszystko moja wina.
- No, z tym masz rację. - Fuknął poirytowany Bartman.
 Kubiak trzepnął go w głowę, jednak było już za późno. Jak zwykle ZB9 musiał dodać oliwy do ognia w najgorszym momencie.
Marcin jednak nie dał za wygraną. Może i był dobity sytuacją, ale nie na tyle, żeby dawać się cholernemu siatkarzykowi.
- A ty, Bartman - zwrócił się do niego - co ty tu w ogóle robisz? Jesteś jakimś tam siatkarzem, którego Ola nawet nie lubi. Ba, nie chce cię widzieć, taka prawda. Więc wyświadcz nam przysługę i po prostu stąd idź.
- Ej, chłopaki! - Ruda nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. - Uspokójcie się, oboje!
  I po jej słowach wszyscy już milczeli.

***
  Wszystko mnie bolało. Czy tak też jest być martwym? Nie, na pewno nie. Przecież nie powinnam nic czuć, a już na pewno nie bólu. Tak, dokładnie. Cierpiałam, bo wracałam do paskudnej, szarej rzeczywistości...
- Kochanie?... - Usłyszałam czyjś głos.
Zaraz potem poczułam, jak ktoś mocno trzyma mnie za rękę. Starałam się podnieść powieki, dostrzec kto tam siedzi, jednak sprawiało mi to naprawdę duży kłopot. Były takie ociężałe. Na dodatek jasne światło mocno raziło mnie po oczach. Gdy zorientowałam się, że to nie światło z lampy, tylko słoneczne zza okna, aż zrobiło mi się niedobrze.
Ileż ja mogłam spać? Przecież... przecież padało! Byłam calutka mokra, na hali Majka dała mi suche ubranie, herbatę i... no właśnie. Zdarzyło się coś, co niekoniecznie chciałam wspominać...
Otworzyłam oczy. Białe ściany, białe firanki w przybrudzonych już oknach. Biała pościel o specyficznym zapachu i bukiet kwiatów w wazonie na szafce obok łóżka. To oznaczało jedno: byłam w szpitalu.
- W końcu się obudziłaś... - Głos się znowu odezwał. Spojrzałam w jego stronę i zobaczyłam Marcina. Uśmiechał się delikatnie, choć widziałam w jego oczach zmartwienie.
A ja co czułam? Radość czy może zawód, gdy okazało się, że to on siedzi przy łóżku?...
- Jak się czujesz? - Zapytał spokojnym, cichym głosem.
- Chy...chyba dobrze... - Mówienie przychodziło mi ciężko. Miałam bardzo spierzchnięte usta, a struny głosowe chyba najwyraźniej zapominały już jak się mówi. - Co się stało?...
Starałam sobie sama przypomnieć, ale zrezygnowałam. Głowa mnie bardzo bolała i czułam się naprawdę zmęczona.
- Straciłaś przytomność. Przywieźli cię tutaj z hali.
- Ale... - Zawiesiłam głos. Straciłam przytomność? Serio? Chyba pierwszy raz w całym moim życiu!
- Nie bój się, okazało się, że to tylko z przemęczenia. Jak wrócimy musisz bardziej o siebie zadbać.
  Pogłaskał mnie czule po włosach. Uśmiechnęłam się słabo pod nosem starając się nie okazywać, że za sekundę mogę się rozpłakać niczym małe dziecko.
Byłam słaba i wcale nie chodziło już tylko o fakt, że leżę w szpitalu z jakimś osłabieniem. Byłam słaba chyba bardziej psychicznie aniżeli fizycznie. Nie dawałam już rady. Ciężar spoczywający na moich barkach zaczął mnie przytłaczać. Wszystko, co się wydarzyło... Nie, to za dużo jak na mnie. Stanowczo za dużo. Mimo wsparcia od Marcina obawiam się, że po prostu nie podołam.
Naprawdę, mam ochotę się poddać.
- Z kim jest Amelka?... - Zapytałam cicho.
- Z moją matką. - Wyjaśnił. Krótko, zwięźle i na temat.
No właśnie, jeszcze jego perfidni rodzice. Cholerna matka. Aż zrobiło mi się niedobrze na myśl, że wrócę do domu. Na pewno będzie mi robiła wyrzuty, jaka to ja jestem słaba, że pewnie udawałam chorobę, że będę złą matką dla Amelki i tak dalej...
- Hej, wszystko w porządku? - Zdziwił się. Zapewne niesamowicie zbledłam na samą myśl o jego rodzicielce.
- Tak, ale... chyba muszę się przespać jeszcze. Jedź do domu, prześpij się, bo wyglądasz fatalnie. - Poprosiłam. Marcin miał podkrążone oczy, zapewne znowu przeze mnie nie spał. Co on ze mną miał...
- Jesteś pewna? - Zapytał, a ja skinęłam potwierdzająco. - Dobrze, w takim razie przyjadę po ciebie jutro z rana, lekarz ma cię już wypisać.
  Pocałował mnie czule w czoło i wyszedł z sali, w drzwiach jeszcze odwracając się do mnie i się uśmiechając. Gdy już w ogóle zniknął  mi z oczu, odwróciłam głowę w drugą stronę i po prostu się popłakałam.

***
Marcin wyszedł z sali trochę spokojniejszy, niż wtedy gdy przyjechał do szpitala. Oczywiście, był zły na siebie, że pozwolił Oli doprowadzić się do takiego stanu, lecz teraz już i tak nie mógł nic zrobić.
Dobra, mógł. I chyba już doskonale wiedział, jak mógł jej pomóc.
- Zbyszek. - Powiedział, stając obok śpiącego na krześle siatkarza.
Nie zareagował. Chyba miał mocny sen, pomyślał Marcin. Ale i tak go podziwiał. Był tu cały czas. Wciąż czekał, aż się Ola obudzi. On... No właśnie. On czuł coś do Oli i Marcin doskonale o tym wiedział. Tego nie dało się nie zauważyć, zwłaszcza gdy przyszli do nich do domu.
- Bartman! - Powiedział już nieco głośniej. Zadziałało. Siatkarz podniósł ociężałe, zaspane powieki dosyć szybko, zupełnie jakby budynek się walił.
- Co jest? - Przeraził się. - Ola? Co z nią?- Podniósł się gwałtownie z krzesła.
- Spokojnie. Uspokój się. - Marcin położył mu ręce na ramionach i usadził z powrotem na miejscu.
- Obudziła się?- Zapytał Zbyszek z nadzieją w głosie. Już nie ważne dla niego było to, że mężczyzna obok niego to narzeczony Oli. To w ogóle nie było istotne. Najważniejsza była ona.
- Tak.
  Aż mu serce podskoczyło do gardła. W pierwszym momencie chciał się podnieść i szybko do niej iść. A drugim jednak powstrzymał się, ponieważ Marcin wyraźnie chciał z nim porozmawiać. O czym? Miał tylko nadzieję, że nie zabroni mu do niej wejść. Cóż, miał takie prawo...
- Chcesz czegoś. - Stwierdził w końcu Bartman. Marcin patrzył się na niego uporczywie, w ciszy.
- Owszem, Bartman. - Jego głos był dosyć srogi. - Nie jestem idiotą, wiem co się dzieje.
- Co masz na myśli? Co się dzieje? - ZB9 udawał, że nie wie o co mu chodzi. Niekoniecznie chciał się przyznawać do własnych uczuć właśnie przed nim.
- Kochasz ją, to się dzieje.
  Siatkarz zacisnął dłonie w pięści. To był ten moment kiedy - albo się podda, albo o nią zawalczy.
- Nawet jeśli ci się to nie podoba, mam cię gdzieś. Nie poddam się.
  Marcin momentalnie się zaśmiał, co wybiło Zbyszka z równowagi. Nie tak przecież zachowuje się zazdrosny narzeczony. Gdybym to ja był na jego miejscu, pomyślał Bartman, facet już dawno dostałby po mordzie.
- Domyślam się, że z niej nie zrezygnujesz. Zresztą, chyba to nie jest dziwne. Piękna, inteligentna, cudowna dziewczyna.
 - Nie rozumiem cię. Na co cała ta głupia rozmowa? - Bartman zaczynał się irytować.
- Chcę sobie po prostu uświadomić, jak bardzo ci na niej zależy. - Westchnął Marcin. Bartman spojrzał na niego zdezorientowany. - Cóż, może sam źle postąpiłem zgadzając się na to wszystko... wiesz, jak to jest bać się przyznać do czegoś? Wciąż się ukrywać tylko po to, by zaspokoić marzenia wymagającego ojca? - Pytał. Odpowiedzi jednak nie dostał. - Może Ola w końcu zrozumie, że powinna dbać również o siebie. Ja idę już, Bartman. A ty rób jak uważasz, nie zabronię ci się z nią widywać jeśli sama tego będzie chciała.
  Wstał i odszedł,a  Bartman próbował zrozumieć, co miał na myśli. Dlaczego to wszystko powiedział? Dlaczego tak się zachowuje? Powinien go nienawidzić widząc, że zależy mu na jego własnej narzeczonej. A on .. zupełnie tak, jakby w tym wszystkim nie było za grosz miłości. Jakby i on i ona mieli powody, by być razem.
- I co ja mam zrobić?... - pomyślał ZB9. Wstał i podszedł do drzwi prowadzących do sali, na której leżała Ola. Przez kwadratową szybkę spojrzał na dziewczynę. Spała? Możliwe. Nie widział jej twarzy, miała skierowaną głowę w stronę szpitalnych okien.
Dosyć długo wahał się, czy wejść. Nawet jeśli spała, marzył o tym bo dotknąć jej policzka, dotknąć jej włosów. Poczuć jej bliskość. Roztoczyć nad nią opiekuńcze ramiona. Tak bardzo... tak bardzo pragnął się nią zająć. Nie wiedział tylko, czy ona będzie chciała.
Jeśli nie wejdziesz będziesz tego żałował! - aż usłyszał w głowie głos Kubiaka. Na pewno by go wepchnął do pokoju. Dlaczego? Bo to on zazwyczaj podejmował za niego odpowiednie decyzje. Bartman, no cóż. Najpierw robił, potem myślał. I prawie nigdy to na dobre nie wyszło.
Posłuchał przyjaciela i nacisnął klamkę. Po cichu wszedł do środka nie chcąc zbudzić śpiącej Oli. A przynajmniej mu się wydawało, że śpi. Twarz niezwykle spokojna, oczy szczelnie zamknięte. Wyglądała niczym mała, bezbronna dziewczynka. Kucnął tuż przy łóżku, twarz miał blisko jej twarzy.
- Śpisz?... - szepnął, by w razie czego jej nie zbudzić.
Nie odezwała się. Siatkarz był przekonany, że śpi. Naprawdę. I chyba dlatego pozwolił sobie na nieco więcej, niż gdyby Ola nie spała. Palcami delikatnie zgarnął jej kosmyki z twarzy, a potem wierzchem dłoni pogłaskał ją po policzku. 

- Tak bardzo chciałbym cofnąć czas... - westchnął niezwykle cicho. - Tak bardzo chciałbym, byś zrozumiała, że to co było między nami było poważne i nigdy nie przeminęło... i nie przeminie. - Podniósł się. Na szafeczce obok jej łóżka leżał jakiś notes. Wziął więc go, wyrwał jedną karteczkę i napisał wiadomość: 

"Cieszę się, że nic Ci nie jest poważnego.
 Mam nadzieję, że jak jutro wyjdziesz ze szpitala, to w czwartek przyjdziesz na nasz mecz. 
To będzie dla mnie znak, że coś dla Ciebie znaczę...  
Z.B.

Położył karteczkę na szafce. Jeszcze na koniec lekko musnął ją ustami w czoło. Odszedł. Odwrócił się jeszcze na moment w drzwiach, zastanawiając się, czy dziewczyna się pojawi czy też nie.
Czy to będzie koniec, czy może jednak dostanie jeszcze jedna szansę... 


***
Wszystko słyszałam. Dosłownie wszystko. Kiedy wszedł na salę nie musiałam odwracać głowy, by wiedzieć, że to on. Nie musiał nic mówić. Wyczułabym jego obecność, jego cudowny zapach, dosłownie wszędzie. Jednak wraz z jego obecnością przybyły rozterki. Czemu? Bo kiedy prosto z serca płyną słowa, uderzają z wielką mocą... Zwłaszcza, jeśli wypowiada je Zbyszek. Mężczyzna, którego chyba za bardzo kiedyś pokochałam...
Jego dotyk sprawił, że zadrżałam. Zorientował się, że nie śpię? Nie, nie możliwe. Nie zachowywałby się tak swobodnie. Nie mówiłby tak łatwo o tym, co czuje. Nie pozwoliłby sobie dotknąć mojego policzka. Musnąć mnie wargami w czoło. 

Nigdy sobie tego nie wybaczę. Całej tej przeprowadzki. Tego, że zaczęłam się wahać... Nienawidzę siebie samej. Nienawidzę tego, że co raz bardziej przekonuję się do tego, żeby... 
Nie, nie zostawię jej. Nie zostawię Amelki, nigdy. 

Siedziałam i wpatrywałam się w kartkę wyrwaną z notesu, wypisaną przez siatkarza. Raz po raz ocierałam spływające po policzkach łzy. A serce? Ono nie wiedziało, co czuje. 
- Olaaaa! - Nagle do sali wbiegła Majka, jak zwykle piszcząc i robiąc dużo hałasu wokół siebie.
Zaraz za nią wszedł Michał, co sprawiło, że szybko otarłam mokre policzki ręcznikiem. Po co miał widzieć, że płakałam?... 

Ruda widziała jednak co się święci. Moja mina zawsze to zdradzała. Potrafiła ze mnie czytać jak z otwartej księgi. Ale chyba na tym polega przyjaźń, prawda?
- Michaś, zostaw nas na chwilę same. - Poprosiła chłopaka, już nieco ciszej.
Zrobił to bez słowa. Wyszedł, rzucając mi w drzwiach jeszcze nieco współczujące spojrzenie. Majka natomiast usiadła na moim łóżku i gdy mnie pociągnęła w swoje ramiona, momentalnie się popłakałam.
- Czemu to jest takie ciężkie?! - Mówiłam, wciąż płacząc. - Dlaczego musiał się pojawić i znowu namieszać w moim życiu? Maja, ja.. ja nie mam siły do tego wszystkiego, nie wiem co zrobić!

  Oparłam się z powrotem o ścianę i podałam jej kompletnie zmiętą od mojego ściskania bartmanową kartkę. Patrzyłam, jak oczami po niej wędruje, starannie analizując każde jego słowo. 
- Nie wiesz co zrobić, hm? - Uniosła na mnie wzrok. - Powiem ci. Powiem ci, co masz zrobić.- Zaciekawiona na nią spojrzałam. Ona położyła dłoń na wysokości mojego serca. - Chociaż raz zrób to, co czujesz. Chociaż raz. Nie zawsze możesz się kierować rozumiem jeśli w grę wchodzi miłość. 
- Ale... 
- Żadnych "ale"! - Wtrąciła, nie pozwalając mi dokończyć. - Pomyśl, Ola. Jeśli podejmiesz złą decyzję, to będziesz się męczyć do zasranej śmierci. I myślę, że do meczu masz sporo czasu akurat na zastanowienie się. 
- Niby tak..
- Olka, Bartman nie będzie wiecznie czekał, aż się zdecydujesz. - Burknęła. - A teraz uśmiech na twarzy, bo idę po Miśka! 
  Gdy go przyprowadziła, mimo wesołych rozmów, dowcipów i pocieszania, ja myślałam tylko o swoim dylemacie. I moim problemie, który męczył mnie aż do samego meczu. Do samego końca nie wiedziałam, czy decyzja, którą podjęłam była słuszna...


______________________________
PRZEPRAASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM za opóźnienie. 
Miałam AWFalia (3-dniowe wielkie MELO!, zrozumcie... ), a potem jeszcze kilka spraw do załątwienia i tak zeszło...
Mam nadzieję, że ten rozdział was usatysfakcjonuje .. :D
Buźka! Pozderki z Katowic! :3

PS. za błędy przepraszam, ale nei sprawdzałam. Chciałam wam wrzucić jak najszybciej ten rozdział :D