niedziela, 28 czerwca 2015

21. Niejedna wygrana.

Przestało do mnie wszystko docierać, kiedy Kubiak zafundował prawego sierpowego Bartmanowi prosto w szczękę. Stałam jak wryta, podczas gdy Bartman oddał przyjacielowi i zaczęli się bić, a Majka skakała obok mnie, próbując mnie przeprosić i wyjaśnić, że "to nie tak!".
I szczerze? Zaczęłam mieć to wszystko gdzieś - że Majka płacze, że Bartman odbiera cięgi od wkurzonego Kubiaka. Zapakowałam się z powrotem do samochodu, odpaliłam i odjechałam.

Tego dnia umyłam okna w całym domu.
To nie tak, że chciałam czymś zająć myśli, o nie! No... dobra, może trochę. Bo okna wcale tragicznie brudne nie były. Skorzystałam jednak z faktu, że mama zajęła się Amelką, dlatego mogłam zrobić porządek generalny, zwłaszcza w pokoju dziecięcym. Choć ciężko w to uwierzyć, trzyletnia dziewczynka może zrobić niezły bałagan z zabawkami, których miała naprawdę dużo. I gdy zaczęłam robić w jej łóżeczku, znowu zachciało mi się płakać.
- Cholera. - Syknęłam pod nosem.
Jak to możliwe, że już tak długo jej ulubioną zabawką jest ten cholerny pluszowy miś od Bartmana? Codziennie zmieniała sobie obiekt zainteresowań, jeśli chodziło o zabawkę, a ona zawsze z nim spała.
Jak to możliwe - ponowiłam w myślach - że byłam taka głupia i naiwna? Naprawdę chciałam spieprzyć wszystko, co sobie postanowiłam - dla Bartmana? Naprawdę byłam taka głupia myśląc, że mężczyźni tego nie robią? Że nie krzywdzą? A wyszło jak zawsze. W życiu... w życiu trzeba być samowystarczalną!
Już w Katowicach popełniłam ten błąd. Tak bardzo się bałam zaangażować w związek po Tomaszu. Majka non stop powtarzała, że to syndrom osoby zranionej - jeszcze nie zaufałam, a już się bałam, że ktos mnie zawiedzie. Tak samo było z Bartmanem. Wyszło jak wyszło, że okazałam się być zakładem. Zawiódł mnie tak samo wtedy, jak i teraz. Tylko czemu miałam w głębi serca to cholerne przeczucie, że Majka nie kłamała? Że oni tak naprawdę nas nie zdradzili? Mnie i Kubiaka, rzecz jasna, który swoją drogą, również sobie teraz spieprzył życie.
Jej, to wszystko było niesamowicie pokręcone...
- Ola, Majeczka przyszła! - Usłyszałam z dołu.
Aż zacisnęłam w rękach tego misia, którego trzymałam. Cudem go nie rozerwałam. Wzięłam głębokie oddechy; wiedziałam, że ona przyjdzie, że nie odpuści. Odłożyłam zatem miśka do łóżeczka i starając się trzymać nerwy na wodzy, poszłam do salonu.

***
`Trzeba wielu lat, by znaleźć przyjaciela, wystarczy chwila, by go stracić. 
S. J. Lec

Bartman i Kubiak.  

- Was chyba do końca popierdoliło.
Tak podsumował Michała i Zbyszka Olieg Achrem, który widząc, w jakim są stanie, zawiózł ich do szpitala.
Przyjaciele siedzieli na na SORze, niczym małe dzieci po bójce. Nawet na siebie nie spojrzeli, odkąd wylądowali w samochodzie kapitana Resovii. Sami nie wiedzieli, czy to było szczęście, że akurat tamtędy przejeżdżał, czy może pech, no bo przerwał im "wymienianie" pięści.
- Wychodzę zadzwonić do trenera, powiedzieć, że nas nie będzie na treningu. - Powiedział Alek marszcząc brwi. - A wy macie się tu w tym czasie nie pozabijać.
Kubiak prychnął. Cóż, nie miał zamiaru przecież zabić Bartmana, co to, to nie! W końcu, bądź co bądź, był jego przyjacielem. I choć zrobił mu takie świństwo, nie mógłby go stracić. Bartman był jaki był, ale na pewno żalował tego, co zrobił. Widać było to po jego przygnębionej minie i zmarszczonym, zakrwawionym nosie.
- Należało ci się. - Burknął Michał, nawet nie spoglądając na atakującego. - Ja bym ci tego kurwa nie zrobił.
- Ale ciebie to do końca popieprzyło, Kubiak! - Oho, Zbyszek się uruchomił. Zeskoczył z leżanki i stanął na przeciwko przyjmującego, jednak wciąż zachowując odpowiednią odległość. Nie chciał znowu oberwać. Choć Dziku był od niego niższy, jak był wkurzony to potrafił uderzyć konkretnie! - Kurwa, serio myślisz, że spałem z Majką, skoro jak debil staram się o Olkę?!
 Kubiak poczerwieniał znowu ze złości. Słowa "spałem z Majką" ruszały go natychmiastowo i ledwo powstrzymywał się, by znowu nie wybuchnąć.
  Ledwo powstrzymał się, by nie dosrać Bartmanowi. Coś w stylu: "nie zdziwiłbym się, bo ty mózgu nie masz, myślisz fiutkiem, napatoczyła ci się laska toś ją bzyknął, szkoda tylko że to laska, którą ja kocham!". Nie przeszło mu to jednak przez gardło na całe szczęście. W szpitalu się znowu bić nie chciał.
- Kubiak. - Odezwał się znowu Zbyszek. Położył mu ręce na ramiona i spojrzał prosto w twarz. - Kurwa, nie zrobiłem tego.
 Ich rozmowa jednak musiała dobiec końca, ponieważ przyszedł lekarz.
- No i kogo my tu mamy! - Zaśmiał się starszy wiekiem pan, ubrany w bały lekarski fartuch. Towarzyszyła mu pielęgniarka z metalowym "talerzykiem", na którym były jakieś medyczne cudowne sprzęciki. - Oglądam wasze mecze - mówił - i nigdy bym się nie spodziewał, że wylądujecie tu w takim stanie. Który zaczął? - Śmiał się.
 Kubiak tym razem miał ochotę jego uderzyć, ale się powstrzymał. Obydwoje milczeli, zażenowani własną sytuacją.
Lekarz Nałożył sobie rękawiczki lateksowe na dłonie i sięgnął do rozciętej brwi Bartmana. Ten od razu syknął z bólu.
- No, panie Bartman, nie powyrywasz pan po najbliższym meczu. Trzeba szyć.
Podczas gdy i on chichotał, jak i pielęgniarka, siatkarze siedzieli dalej naburmuszeni. Zbyszek tylko się skrzywił - cóż, ani limo, ani szycie nie będą wyglądały dobrze na jego twarzy. Ale to nie było jego największe zmartwienie.
Zmartwienie większe od szytej brwi i siniaków siedziało obok niego. Jego najlepszy przyjaciel, który mu za chiny nie chce uwierzyć, że nie spał z Majką. Dobra, spali ze sobą, ale nie w dosłownym tego słowa znaczeniu! Co to, to nie. Po pierwsze, Ruda nie była w jego typie. Po drugie, starał się o jej przyjaciółkę. A po trzecie - no ludzie - nie zrobiłby temu Kubiakowi.
  Po jakiś czterdziestu minutach siatkarze byli już opatrzeni i mogli jechać do domu.
- Jak chcecie się bić, to tylko z przeciwnikami na boisku, w grze! - Rzucił do nich jeszcze na pożegnanie lekarz.
Kolejny jego komentarz znowu zbagatelizowali. Ten chirurg stanowczo zbyt dużo mówił. Ale z drugiej strony, lepiej było chyba słuchać docinków doktorka, aniżeli zachowującego się niczym ojciec Achrema. Odwiózł ich do domów i całą drogę gadał o tym, jak to się źle nie zachowali! No i oczywiście, trener również był zły, że nie pojawili się na treningu. Zwłaszcza gdy usłyszał, jaki był powód ich absencji.
No kto by pomyślał, że Kubiak z Bartmanem się pobiją!
- Macie sobie to wyjaśnić, i na następnym treningu widzę was pogodzonych! - Nakazał i odjechał, wyrzucając ich nieopodal domów.
Siatkarze po sobie spojrzeli. Bartman marszcząc czoło, a Kubiak znowu z morderczym spojrzeniem. Po chwili "trzynasty: zawodnik jednak machnął ręką, burknął pod nosem jakieś przekleństwa i poszedł w kierunku swojego mieszkania.

***
Ola.
Było mi ciężko spojrzeć w twarz Majce, gdy siedziała na przeciwko mnie w salonie. Momentami aż miała gęsią skórkę na całym ciele. Nie było mi zimno, to po prostu wyobrażenie tego, co - miałam nadzieję - nie miało miejsca.
- Biorę małą na spacer. - Zaoponowała moja mama widząc, że Ruda nie przyszła tu na przyjacielską pogawędkę przy kawie. - Będziemy za godzinę.
  I gdy wyszła, znowu się zaczęła panika Majki. Znowu zaczęła tą samą śpiewkę i znowu miała łzy nieszczęścia w tych swoich wielkich oczach. Uwierzycie, że ona się nawet nie pomalowała? Pewnie była przekonana, że znowu się popłacze. Szkoda make-up`u!
- Majka, - usiadłam obok niej i położyłam jej ręce na ramionach. Widziałam, że już się zanosi na potężny płacz, do czego nie chciałam doprowadzić. - Wierzę ci.
Wtedy wytrzeszczyła na mnie oczy, jakby nie dowierzając w to, co właśnie usłyszała. - Tak? - Zapytała głupio.
- No tak. Kubiak siał ferment niepotrzebnie. - Skrzywiłam się. Taka była prawda. Gdyby nie Kubiak, Majka by mi po prostu powiedziała, co się stało i koniec tematu.
- No bo no ja po prostu no nie chciałam go widzieć rano, sama wiesz że on tą sprawę rozwodową pojechał załatwiać do rodziny, - wpadła w nerwowowy słowotok - no i wiesz, bałam się tego co mi powie, jeszcze miałam mega kaca, no bo wiesz, poszliśmy z Bartmanem no i trzeba było oblac to że  z tą lalunią w końcu zerwał, no...
- Majka!- Przerwałam jej. - Wolniej. On z nią zerwał? - Nagle się tym zainteresowałam. Jakby to było najważniejsze!
Zmarszczyła brwi.
- No a coś ty myślała? - Parsknęła, nieco ironicznie się uśmiechając i kręcąc głową. - Chce być z tobą, to rzucił tą lalunię! TO chyba wystarczający dowód, prawda?
Shit. Moze ja też tak powinnam była zrobić? TO znaczy... najpierw zerwać z Marcinem, wyjaśnić mu wszystko, a dopiero potem porozmawiać z Bartmanem? Chociaż z drugiej strony, czy to w ogóle ma znaczenie? Po prostu go uprzedzę, że zamierzam z nim zerwać. Dla niego. Dla Zbyszka.
Jeju, żebym ja tylko tego potem nie żałowała....
- Nie ogarniam już życia, masakra. - Burknęłam pod nosem i schowałam twarz w dłoniach.
 Majka nic nie powiedziała. Ja natomiast dodałam sobie w myślach: laska, a kiedy ty go w ogóle ogarniałaś?


Gdy nasi siatkarze grali mecz  z Bielskiem na Podpromiu, Majka siedziała na hali, a ja w domu przed telewizorem. Choć moja mama nie przepadała za meczami, usiadła razem ze mną. Bawiła się z małą i jednocześnie mi się przyglądała. Nie musiałam nawet patrzeć, by o tym wiedzieć. Świdrowała mnie tak spojrzeniem , jakby chciała się dowiedzieć, co mi siedzi w głowie.
- Choleeera. - Warknęłam cicho, gdy nasi przegrali pierwszego seta.
Wiedziałam, co sobie myśleć, gdy go przegrali do piętnastu. Tak, do piętnastu. A to dlatego, że Misiek się znowu pokłócił z Bartmanem, i trener dla świętego spokoju nie wpuszczał ich razem na boisko.
Obydwoje mieli nie za ciekawe miny. Martwiło mnie to. Nie powinno tak to wyglądać, powinnyśmy to naprostować. Ale czy Michał uwierzy Bartmanowi tak, jak ja uwierzyłam Majce? Czy on w ogóle uwierzy Rudej?
Wszystko się komplikowało jeszcze bardziej.
Nerwowo przygryzałam paznokcie, gdy zaczął się drugi set. Punkt za punktem dla BBTSu. Koszmar jakiś.
- Jedź tam. - Usłyszałam nagle.
Że co?
- Mamo, ale co ty bredzisz?
- Wiem, że to twoi przyjaciele. - Powiedziała. Tak, przyjaciele... - W takich sytuacjach wsparcie przyjaciela jest przydatne. Chyba że chcesz oglądać potem ich zawiedzione buźki.
  Nie musiała powtarzać mi dwa razy. Zerwałam swoje cztery litery, cmoknęłam małą w czoło i czym prędzej wybiegłam z domu w tych ciuchach, jakie miałam na sobie. Legginsy i szara, za duża, stara bluza z AWFowskim nadrukiem. Jak wystrzelona z procy wybiegłam z osiedla domków jednorodzinnych, i widząc nadjeżdżający autobus, przyspieszyłam. Wpadłam do niego w ostatnim momencie. Zdyszana opadłam na pierwsze lepsze siedzenie i zaczęłam nerwowo przytupywać nogą.
Co ja najlepszego robię?! Idiotka. - Zbeształam się w myślach. Co ja miałam zamiar zrobic, jak dotrę na halę? Powiedzieć ochroniarzowi, żeby mnie wpuścił? Że to sprawa na śmierć i życie? Dobre sobie. Zakładając, że w ogóle zdążę przed kolejnym setem...
Szybko wystukałam do Majki smsa.
"Czas i pora to odkręcić. Jadę, także spróbuj mi skołować jakąś przepustkę czy coś."
 Modliłam się, by miała przy sobie smartfona. I gdy mój sprzęt zawibrował mi w dłoniach, serce mi podskoczyło.
"Przyda się, bo to istna katastrofa. Set się kończy, niezbyt pomyślnie... próbowałam z nimi porozmawiać, ale z nimi to jak z dziećmi. Czekam na ciebie przy wejsciu."
Zacisnęłam szczękę. Pomyśleć, że to wszystko przez tą sytuację. To wszystko... przeze mnie. Czułam się winna. To przeze mnie i tą cholerną suknię ślubną Bartman był zły, to przeze mnie Majka musiała go pocieszać. I to przeze mnie Michał potem źle zrozumiał tą sytuację. Musiałam to odkręcić. Koniecznie.
Gdy wpadłam na halę, Majka od razu mnie zauważyła. DObiegłam do niej a ona cisnęła we mnie jakimś identyfikatorem zawieszonym na smyczy z logo Asseco. Dzięki niemu ochroniarz nawet się nie odezwał, tylko przepuścił nas przez barierki i... uwierzcie lub nie, ale byłam na boisku. Ale to nie tam się zatrzymałyśmy.
- Przerwa między setami. Kubiak z Bartmanem zostali wysłani do szatni, bo trener miał ich dość. - Wyjaśniła ciągnąc mnie w nieznanym mi kierunku.
W końcu wypadłyśmy na cichy korytarz. Choć byłam na hali chwilę, tłum krzyczących kibiców dał o sobie znać mojej biednej głowie. Byłam zmęczona całą tą drogą, zmęczona tym wszystkim. CIsza była ukojeniem. Ale tylko chwilowa.
Z męskiej szatni wydobył się trzask szafki. Aż przystanęłam i złapałam za nadgarstek Majkę, by również się zatrzymała.
- Kurwa, Michał! Skoro mi nie wierzysz to Majce uwierz! - To był Bartman. Zrozpaczony Bartman. Aż mi serce do gardła podeszło, gdy dotarł do mnie jego głos. - Wiesz, jak bardzo kocham Olkę! Myślisz, że zaprzepaściłbym to wszystko jedna nocą, skoro się staram jak debil!?
  Ruda spojrzała na mnie, a ja na nią. Bez słowa ruszyłyśmy w kierunku drzwi, a ja bez pukania wkroczyłam do środka. Bartmanowe spojrzenie było pierwszym, jakie napotkałam. Nie zatrzymałam się, tylko podeszłam do niego, stanowczo oplotłam rękoma jego szyję i stając lekko na palcach, wpiłam się w jego usta.
Był w szoku, ale nie mniejszym ode mnie, Nie poznawałam siebie.
Odwzajemnił pocałunek, ale tylko na krótko, bo potem oderwał się ode mnie i spojrzał na mnie pytająco.
- Wiem wszystko. - Szepnęłam do niego, po czym odwróciłam się do Michała. - Misiek, To było nieporozumienie. Byliśmy idiotami.
Przyjmujący zacisnął usta w wąską linię i początkowo nic nie mówił. Chociaż, co tu było do gadania? Musiał porozmawiać z Majką. Tylko z Majką.
Nagle drzwi do szatni się otworzyły. W progu pojawił się trener Kowal.
- Wszystko wyjaśnione? - Zapytał, trochę rozbawiony widząc nas w tej sytuacji. Jego mina jednak spoważniała - no, bo mamy mecz do wygrania!
  Bartman spojrzał na mnie marszcząc brwi. Wciąż trzymał ręce na moich biodrach i wahał się, czy mnie puścić.
- Idź. - Szepnęłam, dłonią głaszcząc jego policzek. Wtulił się w moją dłoń i na chwilę przymknął oczy.
- Ale będziesz?
Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Będę. - Sięgnęłam po mój własny identyfikator i pomachałam mu przed twarzą. - DO końca, przy tobie.
  Nigdy nie zapomnę jego spojrzenia, jakim obdarzył mnie w tamtym momencie. To jest nie do opisania, ile miłości zobaczyłam w jego zielonych oczach.
  Minął mnie i poklepał Kubiaka po ramieniu. - No, do roboty.
- Do roboty. - Zawtórował mu Misiek i razem wypadli z szatni.
  My uczyniłyśmy to samo. Ruda złapała mnie za rękę i bez słowa pociągnęła w stronę boiska. Wahałam się, czy tam iść. Nie byłam ze sztabu, nie byłam nikim specjalnym. Dlatego stanęłam za bandami i w skupieniu oglądałam trwający mecz.

  To było coś... niesamowitego. Jakby z niczego powstali Mistrzowie Polski. Kompletnie nie poznawałam tej drużyny, z pierwszego i drugiego seta. Jak nowo narodzeni wygrali trzeciego seta, potem czwartego, a w tie-breaku po prostu zmietli przeciwników.
Najpiękniejszym momentem był ten, kiedy Bartman objął Kubiaka i jak za dawnych czasów cieszyli się z trzeciego, wygranego seta. Wtedy też Majka do mnie dołączyła i mocno złapała mnie za rękę.
- Teraz się wszystko ułoży, nie? - Przekrzyczała wiwatujący tłum.
Nie odrywając wzroku od siatkarzy, powiedziałam do niej:
- Chyba tak. - Uśmiechnęłam się . Potem dodałam cicho pod nosem - Przynajmniej mam taką nadzieję...

Kilka dni później. 
Masz wszystko to, na co załużyłaś. Na co zapracowałaś swoimi słowami, swoim zachowaniem. Czego innego się spodziewałaś? Że tak po prostu będziecie razem? Że wszystko co było się "odstanie", czas zostanie zapomniany a błędy cofnięte? Nie, to tak nie działa, mała.
 To był ten moment. Chwila, kiedy wszystko miało się zmienić, ale ona znowu stchórzyła. Stając na przeciwko Marcina, jego rodziców, własnej matki i małej Amelki - nie potrafiła powiedzieć prawdy. Nie mogła. Bała się: co powiedzą rodzice? Co się stanie z Amelką? Co sie stanie z nią samą? Jak to wyjdzie ze Zbyszkiem? Czy... czy nie bedzie tego żałowała?
Nie, nie będzie! O tym doskonale wiedziała. Ale mimo to, słowa wyjaśnienia z jej ust nie padły...



~*  *  *~
hej, hej!
W ten niezbyt słoneczny początek wakacji wrzucam wam kolejny rozdział. Przepraszam za zapłon, ale sesja... sesja na uczelni to zuo. Uwierzcie. No i tak wyszło, że rozdział skończyłam dopiero dziś. 

Podoba się? Pisać go dalej???????? :)







niedziela, 31 maja 2015

20. Krzywo zapięta koszula - i wszystko jasne!

To było takie dziwne obudzić się i spotkać krzątającą się mamę w kuchni.
Z pożegnania z Marcinem pamiętam tylko, jak mnie szturchnął lekko, gdy spałam w łóżku, pocałował w czoło i wyszedł. Nie wiem, po jakim czasie zeszłam do kuchni, ale było już grubo po dziewiątej. Przeciągnęłam się na schodach, ziewając. Moja rodzicielka widząc to, uśmiechnęła się szeroko.
- Zobaczcie, kto wstał! Śpiąca królewna! - Zachichotała. Jej, jakbym siebie samą słyszała. Śmiała się identycznie. - Dzień dobry, kochanie. - Podeszła i pocałowała mnie czule w czoło.
 Dopiero wtedy zauważyłam, że Mela również nie śpi, tylko siedzi w swoim specjalnym krzesełeczku i je śniadanie.
- Widzę, że już się powitałyście z babcią. - Zwróciłam się do dziewczynki.
- Baba jet supel. - Uśmiechnęła się rozkosznie i wyciągnęła kciuk ku górze. - Potem na spacel iciemy!
 Sama zasiadłam przy suto zastawionym stole. Świeże bułeczki, kanapeczki, kawusia... wszystko. Widząc moje zdziwienie, sama powiedziała:
- Musiałam się podlizać zięciowi przyszłemu. - Puściła mi oczko.
Uwierzcie, że mnie momentalnie zemdliło?
I nie, to nie była zwykła niestrawność. To było uczucie czegoś, co robiłam źle. I okłamywanie matki, choć była tu od kilkunastu godzin, tylko pogarszało sprawę.
- Nie masz się co martwić, ciebie wszyscy lubią. - Odpowiedziałam jej w końcu. Złapała kubek z gorącą kawą i nie zważając na to, czy się oparzę, po prostu upiłam kilka łyków.
Chyba chciałam zapić kofeina poczucie winy.
- Ale wiesz, jak to gadają o teściowej, zawsze zła.. - Burknęła, siadając na przeciwko mnie.
Odruchowo położyłam dłoń na jej ręce.
- Monika nigdy nie narzekała. - Nie wiem, czy przytoczenie zmarłej synowej było odpowiednie, ale mama uśmiechnęła się lekko. Chyba czas i pora zostawić przeszłość, zamknąć tamtej rozdział i żyć dalej, prawda?
- Oo tak, - przyznała mi rację Ela - to była wspaniała dziewczyna. Traktowała mnie jak matkę, nie raz dała mi to odczuć.
- No więc widzisz,- klasnęłam w dłonie-  twój przyszły zięć nie ma się czym martwić.
- Też tak myślę, że Marcin może mieć spokojną głowę.
Kuźwa, zemdliło mnie po raz drugi. Jak tak dalej pójdzie, to zauważy, że coś jest nie tak. I ona nie odpuści, znałam tą kobietę aż zbyt dobrze.
- Wszystko w porządku? - Oczywiście, zauważyła, jakżeby inaczej! - Pobladłaś i...
- Po prostu jest mi niedobrze od jakiegoś czasu, chyba się czymś przytrułam.- Skłamałam. Gdybym wiedziała, jakie to poniesie skutki, na pewno nie palnęłabym takiej głupoty.
Matka wstała i wytrzeszczyła na mnie oczy. - Ty... może jesteś w ciąży!
- Ciąsa? co to? - Zapytała Amelka, podczas gdy ja chyba zrobiłam oczy jak pięciozłotówki, i aż szczena mi do podłogi opadła!
No bo jak to, w ciąży, że niby z kim, z Marcinem!?
- Nie, nie mamo, na pewno nie. - Zaprzeczyłam, chyba nazbyt gwałtownie. Ale mówiłam prawdę, tym razem. - Nie jestem w ciąży. A ciąża - zwróciłam się do Meli - to taki czas, kiedy mamusia spodziewa się dzidziusia.
Moja rodzicielka, wciąż świdrując mnie spojrzeniem, ponownie usiadła na krześle. Obserwowała mnie i w tej swojej główce snuła jakieś wnioski. Ale przemilczała już ten temat.
Niby to normalnie wzięła kanapkę do rąk i ją smarowała masłem. I niby to od niechcenia zapytała, gdzie to ja wczoraj byłam. Szok.
- No, u Majki. Marcin mnie wygonił, zaoferował się że z małą zostanie, to skorzystałam. - Wzruszyłam ramionami, przeżuwając kolejny kęs kanapki.
- Co tam w ogóle u niej? - Oczywiście pytała o moją przyjaciółkę. Znała ją doskonale.
- No właśnie teraz korzystamy i się często spotykamy, bo robi praktyki w klubie siatkarskim tu, w Rzeszowie. A tak to powodzi jej się całkiem nieźle.- Stwierdziłam.
Oczywiście, zbeształam się od razu w myślach, że nawet nie zainteresowałam się, jak między nią i Kubiakiem sprawa wygląda. A sama o mnie myślała i pchała mnie w ramiona Bartmana.
Taka ze mnie zajebista przyjaciółka.
Po śniadaniu przeniosłyśmy się do salonu, gdzie Mela bawiła się nową zabawką od babci, a my po prostu rozmawiałyśmy. Już przestała wyglądać na osobę, snującą swoje domysły. Zachowywała się normalnie, co już mnie utwierdziło w tym przekonaniu, jak po godzinie wyciągnęła z walizki duże, płaskie białe pudełko.
Cholera. Tylko nie to. Błagam, błagam, błagam!
Kurwa, zaraz serio zwymiotuję.
- Miałam ją na sobie. - Zaczęła mówić, otwierając pudełko. A ja z wrażenia aż wstałam i nerwowo przytupywałam jedną nogą. - Jak wróciłam, znajoma krawcowa trochę ją unowocześniła. Powiedziała, że jak będzie trzeba, to ją zwęzi...
I w końcu ją wyciągnęła. Długą, białą, wspaniałą suknię ślubną, do której miała ten cholerny sentyment, i w której chciała mnie zobaczyć za jakieś dwa miesiące przed ołtarzem, stojącą obok Marcina. CHOLERA.
- Jest... jest cudowna. - Stwierdziłam, jak ją wyprostowała i pokazała mi ją w całej okazałości. Moje serce w tamtym momencie pękło na pół. Dosłownie. - Mam ją przymierzyć? - Szczerze, miałam nadzieję, że miała zamiar mi ją tylko pokazać.
- No oczywiście, będę musiała ją dostarczyć do ewentualnych poprawek jak coś. A przecież ślub tuż tuż!
Przełknęłam ślinę. Nie miałam wyboru.
Gdy już w niej tkwiłam, drzwi do domu gwałtownie się otworzyły. Widziałam w dużym, stojącym lustrze, które przytachała mama z mojego pokoju, jak wpada Ruda, z impetem otwierając drzwi.
- Laska! - Wyglądała jak w jakimś amoku, kompletnie nie zwróciła uwagi na to, że ktoś w tym domu ejszcze jest. Za plecami matki kręciłam jej głową i nerwowo wymachiwałam rękami. - No i co z tym Bar...! - W końcu się skapnęła, że nie jesteśmy same i od razu się poprawiła. - Co z tym barszczem, który mi wczoraj obiecałaś, co?! - Zaśmiała się.
  Poczułam, jak wypuszczam z płuc wcześniej wstrzymywane powietrze.
- Ciocia Maja! - Zaczęła się cieszyć Amelka. Od razu wstała i poszła przytulić się do ciotki. I jak już wpadła w jej ramiona, tak u niej została. - Ciocia Ola psymiesa sukienke! Jest jak ksieznicka!
I chyba dopiero wtedy Majeczka zarejestrowała, że stoję ubrana w długą suknię ślubną.
- Ale jajca. - Oczywiście, nie mogła trzymać języka za zębami i musiała palnąć głupotę. - Suknia ślubna, piękna!
 Majka jak coś palnie, to ino roz.
Podeszłam, podtrzymując do góry suknię, by sie czasem nie ubrudziła.
- Mamo, pamiętasz Majkę, moją współlokatorkę z Kato, prawda?
Oczywiście, uśmiechnęła się. Podały sobie dłonie.
- Pamiętam, oczywiście, że pamiętam! - Miałam wrażenie, że zaraz ją do siebie przytuli. - I świetnie , że wpadłaś - zwróciła się do Rudej - w końcu przy przymierzaniu sukni powinna być i matka, i najlepsza przyjaciółka.
- i ja! - Dopowiedziała Amelka, na co się zaśmiałyśmy.
 Usiadła na kanapie i się przyglądała w milczeniu, jak matka mi dopina sukienkę i zakłada inne ozdóbki. Widziałam raz po raz w odbiciu w lustrze jej spojrzenie. Wiedziałam, co myślała. Była na mnie zła. Bo chyba nie tak to sobie wyobrażała. Idąc tu była pewnie przekonana, że już zerwałam z Marcinem i jestem z Bartmanem. A tu psikus, była moja matka.
Oczywiście, znała całą historię. Nie za bardzo przepadała za moją mamą, choć jej nie znała. Po prostu nie potrafiła zrozumieć, jak to jest, że straciła jedno dziecko, a swoje drugie zostawia  w takiej sytuacji. Choć ja tego również nie rozumiałam, nie mogłam jej oceniać. Nie wiedziałam, co czuje matka po śmierci dziecka. Wiedziałam natomiast, jak to jest stracić brata. To prawie tak jak umrzeć, wybudzić się i cierpieć. Więc ona miała albo tak samo, albo i gorzej.

- Będziesz najpiękniejszą panną młodą. - Jej stwierdzenie, zakończone czułym uśmiechem, wyrwało mnie z przemyśleń.
Stała za mną i podziwiała moje odbicie. A ja? Również się wpatrywałam w zakłamaną dziewczynę, która stała w cudownej pięknej sukni, na którą nawet minimalnie nie zasłużyła.
- Gdyby Jacuś tu był, na pewno powiedziałby to samo. - Szepnęła.
Położyła mi ręce na ramionach. Czułam, jak całuje mnie lekko w czubek głowy.
- No i oczywiście, ojciec jest z ciebie taki dumny. - Dodawała oliwy do ognia. Myslałam, że zaraz wybuchnę płaczem. Ale myślicie, że to koniec zamieszania? A guzik!
Gdy rozległo się pukanie do drzwi, byłam chyba zbyt zajęta sobą. Sobą i swoimi kłamstwami. I  kompletnie zapomniałam, że Bartman miał przyjść.
Cho-le-ra.
- Ojej, kogo znowu niesie! - Zaśmiała się mama. Szybkim krokiem podeszła do drzwi, które były na przeciwko wejścia do salonu, i otworzyła drzwi tak szeroko, jak się tylko dało.
Domyślacie się, że byłam zupełnie na widoku, prawda?
Najpierw mnie nie zauważył. Ale stałam tak wpatrzona w niego, jakbym chciała się zapaść pod ziemię. Ruda zaczęła kląć pod nosem, a moje nogi tak ugrzęzły, że nie potrafiłam wykonać nawet najmniejszego ruchu.
- Dzień dobry...- wyglądał an trochę zmieszanego - jest może Ola? - Gdy zadał to pytanie, uniósł wzrok nad ramię Eli. Wprost na mnie.
Nie da się opisać jego wyrazu twarzy. Po prostu się nie da. Ale możecie sobie wyobrazić, jakie miał spojrzenie, jaką miał minę,. Co czuje mężczyzna, widząc swoją ukochaną kobietę, szykującą się do ślubu z innym mężczyzną. Co czuje mężczyzna, któremu ta sama kobieta oddała się zeszłej nocy. Która dała mu nadzieję, a teraz ją doszczętnie zniszczyła.
- Jest, może pan wejdzie? - Zapytała, jak gdyby nigdy nic.
- Nie, ja tylko... - kompletnie nie wiedział, co powiedzieć, a ja mu w tym nie pomagałam. - O, no jesteś tutaj, Majka. - Kiwnął do mojej przyjaciółki, której obecność w końcu zarejestrował. - Tak myślałem, że cię tu zastanę. Trener przekazuje, że popołudniowy trening jest później o godzinę.
- No, okej.. - odezwała się, chociaż sama nie wiedziała, czy to kłamstewko wymyślone na poczekaniu, czy nie.
- To ja już nie przeszkadzam, bo widzę, że przygotowania do ślubu idą pełną parą. - Rzucił ironicznie. - Do widzenia.
W tamtym momencie moje serce po prosu rozwaliło się na miliony małych kawałeczków.
Dalej nic nie zrobiłam. pozwoliłam, by mama dalej się mną zachwycała, jakby kompletnie nie wzruszona tą sytuacją, która miała miejsce. W odbiciu znowu widziałam twarz Majki. Była zła. Wyglądała tak, jakby wyszła z siebie i stanęła obok. A po chwili ona i jej druga osoba wyszły z domu, mówiąc, że miała jeszcze o coś zapytać Zbyszka.
Zacisnęłam szczękę i mrugałam z dużą częstotliwością, byleby się nie popłakać. Byłam idiotką. Byłam nie dość, że idiotką, to jeszcze miałam pecha do potęgi n-tej. Mógł przyjść za piętnaście minut, kiedy byłam już w normalnych ubraniach, a po sukni nie było ani śladu.
Ale to był koniec. Teraz to był naprawdę definitywny koniec mnie i Bartmana. Dziwicie sie? Cóż, nie widzieliście jego miny. Wciąż mam ją przed oczami. Zawiodłam go. I zawiodłam samą siebie, bo wciąż się okłamywałam.
Kochałam go. Ja naprawdę go kochałam. Ale nie byłam w stanie sama nic z tym zrobić.
Niby było w porządku, ale czy ja wiem, czy mama nic nie podejrzewała?
- Oj, coś nam się ta Majeczka zgubiła. idź ją znajdź, ja zastawię na obiad i zjemy. - Wręcz wypchnęła mnie z domu, uwierzycie?
No i wyszłam. W sumie nawet i dobrze zrobiłam,  w końcu zebrałam się do kupy. Miałam nadzieję, że siedzą gdzieś niedaleko na jakiejś ławce i rozmawiają. Ale co ja sobie więcej wyobrażałam? Że podejdę do niego i go przeproszę? Że mi wybaczy?
Dobre sobie. On miał swoją dumę.
Pozostawało mi w ogóle mieć nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek na mnie spojrzy.

***
Majka. 
To było dla dziewczyny ciężkie, ale z dwojga złego, wolała się zajmować swoimi przyjaciółmi niż własnym życiem.
Wypadła z domu Olki jak wystrzelona z procy, mając nadzieję, że Bartman na tych swoich długaśnych nogach nie odszedł gdzieś daleko.
- Bartman! - Wydarła się i zaczęła machać rękami, widząc, że odjeżdża swoim samochodem.
Gdy już straciła nadzieję, zatrzymał się i otworzył drzwi od strony pasażera. Ruda podbiegła i ulokowała się na miejscu obok niego. Od razu ruszył. Jechali bez słowa. Dziewczyna widziała, jak siatkarz raz po raz mocniej ściska kierownicę. Ale czy ją to dziwiło? Nie. Obydwoje byli w takim samym, zasranym humorze.
- Głupie pytanie - zaczęła w końcu, dosyć cicho i niepewnie, bojąc się jego reakcji - ale w miarę się trzymasz?
  Wtedy wjechał na parking przy jakimś sklepie. Wciąż na nią nie spojrzał, zamiast tego dwa razy uderzył pięściami w kierownicę. Wyglądał naprawdę paskudnie.
- Dlaczego ona mi to robi?... - Zapytał. Wyglądał tak, jakby miał się zaraz popłakać, a Majka nie zniosłaby tego widoku. - Wczoraj było tak... wyjątkowo, myślałem, że ona już sobie wszystko poukładała, a dalej się mną bawi!
BLondyna położyła mu rękę na ramieniu.
- Nie będę ci prawiła morałów ani chorych tekstów o tym, jakie ma życie, bo sam doskonale wiesz. Nie będę jej tłumaczyła, bo myślę, że sama powinna to zrobić. Zwłaszcza, że mnie też zaczyna to irytować, bo wychodzi za nie tego, którego kocha.
- Ja tego kurwa po prostu nie rozumiem, Majka.- Schował twarz w dłoniach. - Też myślałem, że mnie kocha. Ale najwyraźniej byłem głupi sądząc, że dla mnie zerwie zaręczyny. Bo kim ja jestem, tylko marnym siatkarzyną.
Oho, źle się działo, jak Bartman mówił takie rzeczy- i to o sobie!
- Jesteś wspaniały i ona o tym wie. Tylko... cóż, jak zwykle nie myśli o sobie. - Burknęła nieco poirytowana. - Ona pewnie chciała to wszystko zakończyć, ale... cóż, niespodziewanie wpadła do niej jej matka po długiej nieobecności. I jest na etapie jarania się ślubu córki z Marcinem, sam rozumiesz, że nowy chłopak byłby dla niej wstrząsem...
- Nie, nie rozumiem. - Zacisnął usta w wąską linię.
Przynajmniej już wiedział, po kiego wała ten dupek ściągał wczoraj Olkę do domu. Bufon jeden!
- Wiesz, - powiedziała w końcu - bo pewnie wyjdzie tak jak wyjdzie, że będzie miała Marcina za męża, ale i tak do ciebie przyleci, no bo wiesz, jak każda kobieta - potrzebuje miłości.
  Siatkarz pokręcił głową. Wciąż tego nie rozumiał. Może czas i pora wysępić jakieś odpowiedzi na dręczące go pytania?
- Dobra, powiedz mi. - Rzucił stanowczym tonem. - Jaki interes ma Olka w tym ślubie to wiem, ale kurwa, o co chodzi Marcinowi? Po co on to robi?
  Majka długo wahała się, czy mu o tym powiedzieć. Nie powinna, wiadomo, nie jej sprawa. I obiecała Olce, że nie powie. Ale z drugiej strony, jeśli mu o tym powie, to ta zakichana para ma jeszcze jakieś szanse. Bartman na pewno zrozumie, o co chodzi, i może jednak nie odpuści.
  Dwa głębokie wdechy. I powiedziała.
  I jak Zbychu usłyszał, o co chodziło, to nie wiedział - śmiać się czy płakać.

  Majka potem zadzwoniła do przyjaciółki przepraszając ją za nagłe zniknięcie. Nie wpadła do nich na obiad, no bo siatkarz odwiózł ją do domu. Niekoniecznie chciał znowu przyjeżdżać pod Olki dom. Oczywiście, najpierw wstąpili coś "wrzucić na ruszt", jak to się wyraził siatkarz. Rozmawiali, bardziej na luzie, no bo obydwoje w dołku, no to trzeba było się jakoś pocieszyć.
Kubiak dzwonił do Rudej kilka razy, kiedy ta była z Bartmanem. W sumie to nie dziwił się, że nie odbierała. Ale nie wiedział zupełnie, na czym stoją.
Kubiak pojechał do domu, rozwiązać sprawę rozwodu.
Może i dlatego Majka bała się odebrać telefon od niego. Bała się tego, co ma jej siatkarz do powiedzenia. Koniec końców napisała mu tylko smsa, że u niej wszystko w porządku i żeby bezpiecznie wracał do Rzeszowa, po czym wyłączyła telefon na dobre.
Po obiedzie w postaci hamburgerów i frytków z Mc Donalds`a , który zjedli na parkingu w samochodzie, atakujący odwiózł ją do domu. Zaproponował również, że w drodze na trening ją odbierze, no to się zgodziła, bo niby czemu nie.
 Wiecie, że po treningu nawet był tak uprzejmy i na nią poczekał? A fakt, że wylądowali potem w barze na obrzeżach Rzeszowa, to już całkiem inna sprawa.
 I fakt, że obudzili się razem w łóżku następnego dnia, wprowadził niewielkie zamieszanie.
  Ale po kolei. Wróćmy do momentu, kiedy wyszli, w sumie nie bardzo pijani, z tego baru, ale już w całkowicie innych humorach. No bo nie co dzień się zrywa z panną, a Bartman tego wieczora, w barze, spotkał tą blond małpę i z nią po prostu zerwał, amen.
 To był powód do dalszego picia. Wpadli do całodobowego, a potem jak nastolatki - zaszyli się w krzakach i wydoili całego, jakiegoś taniego ruskacza jak ten z Biedry. TO im dało mocno w łepetynę, bo w barze pili tylko piwa, może jakieś drinki, nie za bardzo pamiętali. Ale zmieszali, i to konkretnie, a żeby następnego dnia pamiętać i nie mieć dużego kaca - nie wolno mieszać.
No ale koniec końców Bartman prowadził Majkę, Majka prowadziła Bartmana, no i tak zdecydowali się nocować u jednego z nich. A jako że mieszkanie siatkarza było bliżej, to doczołgali się właśnie do niego.
Wejście po schodach trwało pół godziny. Po drodze śmiali się, przeplatając to z żałosnym, krótkim płaczem po niespełnionych miłościach. A potem najzwyczajniej w świecie, urwał im się film.
  Gdy rano obudził ich dzwoniący telefon Bartmana, ten aż spadł z łóżka.
Spojrzał na wyświetlacz jeszcze nietrzeźwym spojrzeniem. Była dwunasta, dzwoniła Olka, a on właśnie się obudził w łóżku z jej przyjaciółką!
  Odrzucił połączenie, nie będąc w stanie racjonalnie myśleć. Podniósł się. Miał na sobie tylko (albo aż!) bokserki. I zdezorientowany patrzył się na blondynkę, która usiadła na łóżku i złapała się za głowę. Kac morderca nie ma serca!
- Jezu, Majka, czy my...?! - Zastękał.
- Jezu, Bartman. Ocipiałeś! - Wrzasnęła na niego, od razu tego żałując. Głowę po prostu jej rozsadzało. - Jasne, że nie! Kurwa, tobie ino rżnięcie w głowie!
- No sorry, ale nie pamiętam w ogóle jak się do domu dostaliśmy! Co miałem myśleć, budząc się z tobą w łóżku, co?! - Podniósł i głos, jak i siebie z podłogi. Otrzepał swoje cztery litery. - Jeszcze kurde Ola dzwoni..
- To kiego nie odebrałeś? - Skrzywiła się.
No tak. Jak zwykle spartolił sprawę! Ale no ludzie, był na kacu i nie myślał trzeźwo. Jeszcze przez rozmowę telefoniczną palnąłby jakąś głupotę i dopiero byłaby heca.
Gdyby tylko zobaczyła, jak skończyli.... Aż siatkarz zadrżał na samą myśl, jakby tu wparowała nagle.
 Gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi, przyjaciele spojrzeli po sobie zdziwieni. Bartmanowi przemknęło przez myśl, ze to może faktycznie Ola. Majka spojrzała na niego ponaglającym spojrzeniem.
- Chillout, może to listonosz, Olka nie ma w zwyczaju nękać ludzi. - Machnęła na niego ręką.
Pukanie rozległo się ponownie, bardziej natarczywe. Wstał, założył dresy i poczłapał pod drzwi wejściowe. Spojrzał przez "oczko".
Kurwa!
Pędzikiem wpadł z powrotem do sypialni. - Kurwa - syknął - to Kubiak!
  Dziewczyna wytrzeszczyła na niego oczy. Jej Misiaczek, choć była wciąż na niego zla, nie mógł zobaczyć jej w samej bieliźnie, w łóżku przyjaciela!
 Siatkarz ponaglając ją szeptem i wymachując gwałtownie ramionami, kazał jej się gdzieś schować. Sam poszedł otworzyć drzwi, a ona wylądowała pod łóżkiem.
- Jezu no, w końcu. - Tak powitał go jego misiowaty przyjaciel, po czym wszedł, nie czekając na zaproszenie. - Co ty, spałeś? Jest kurwa dwunasta!
- No spałem, spałem, chyba wolno nie?- Podrapał się po głowie. Na wszelki wypadek ustawił się w drzwiach do sypialni i oparł się o framugę. - Czego dusza pragnie z rana? - Zapytał Kubiego.
 Przyjmujący wywrócił oczami. No ta, czego on się mógł spodziewać po Bartmanie? Przyjacielskiej rozmowy? Rady? Na chuj on tu przyjeżdżał?
- Porozmawiać chciałem. Ot co. - Sam siebie zaprosił do dalszej części mieszkania. Gospodarz poszedł za nim do salonu, gdzie Michał rozsiadł się wygodnie na kanapie i wygonił kumpla po dwie kawy.
  Majka leżała wciąż pod łóżkiem. Gdy tylko usłyszała Kubiaka, czuła, jak cała drży. Takie "kłamstwa" zawsze wychodzą na jaw. Bała się, że odkryje, że jest u Bartmana. Jeszcze kij, że u niego była. Chciała po prostu wyjść i się zacząć śmiać, ale to byłoby podejrzane, bo a) wyszła nie wiadomo skąd b) wcześniej się ukrywała w sypialni. No heca max!
 Zamiast tego wygramoliła się spod mebla i szybko się ubrała. A gdy usłyszała swoje imię wypowiadane przez misiowatego, po prostu nie raczyła nie podsłuchiwać całej rozmowy.
- Widziałeś się z Majką wczoraj? - Zapytał, tak ni z gruchy, ni z pietruchy.
- No... tak. Na treningach. - Odpowiedział Bartman. - I potem na piwo skoczyliśmy.- Wolał się przyznać, tak na wszelki wypadek, jakby ktoś ich niepowołany widział. Chociażby jego ex mogła również chcieć coś zacząć mieszać.
- Kurwa, bo nie odbierała ode mnie cały boży dzień! - Poirytował się. - Chyba ma już mnie kompletnie w dupie, a ja wszystko pojechałem i pozałatwiałem, żonie papiery rozwodowe wcisnąłem.
- Cholera. Ej, a co ona na to w ogóle?
- A daj mi spokój. - Majka aż widziała oczami wyobraźni minę Kubiaka. - Najpierw się wkurzyła, no bo latania po sądach będzie dużo, ale koniec końców stwierdziła, że od roku bzyka jakiegoś pacana, więc mogłaby z nim ślub chociaż cywilny wziąć.
- Cóż, ty też nie byłeś święty podczas małżeństwa. - Chrząknął atakujący. - A ojciec co a to? I matka?
- Jak myślisz, jak zareagowali, skoro wróciłem dwa dni wcześniej, niż planowałem? - Nastąpiła cisza. To było pytanie retoryczne. - No właśnie, niezbyt dobrze to przyjęli. Zwłaszcza ojciec, który może pożegnać się z tym, co wypracował w firmie.
  Majka poczuła ukłucie w sercu. Kubiak tyle dla niej poświęcił. Weźmie rozwód, pokłócił się z rodziną. Czy kiedykolwiek będzie mu to w stanie wynagrodzić? Pozostawało jej mieć nadzieję, że Michał nigdy nie będzie żałował tej decyzji.
- Dobra, człowieku. Wyżyjesz się na piłce, z Majką potem pogadasz. Idę spakować rzeczy na trening i możemy spadać.
Gdy usłyszała, jak podłoga nieco skrzypi, znowu trochę się schowała. Gdy Zibi wszedł do pokoju.
Po cichu pomógł jej zebrać wszystkie rzeczy, a potem zaimprowizował pukanie do drzwi, dzięki którym mógł je otworzyć, a Majka wyszła cichaczem z mieszkania.
- Ktoś pukał? - Nagle na przedpokoju się pojawił Michał.
- No właśnie, też mi się wydawało.- Podrapał się Zbyszek po czarnej czuprynie i zamknął drzwi. - Za pięć minut spadamy na halę. - Powiedział i zaszył się w łazience.
  Majka natomiast zbiegła co dwa schodki i wypadła jak wystrzelona z procy z klatki schodowej, mając nadzieję, że złapie autobus i pojedzie prosto do mieszkania. Zamierzała nie iść dzisiaj na praktyki, więc wyciągnęła telefon, by zadzwonić do fizjoterapeuty. Wersja oficjalna? Wymioty, fatalne zatrucie, mogiła! Tak się źle czuje, że musi się nią przyjaciółka zajmować!
I jakie było jej zdziwienie, jak naprawdę wpadła na Olkę.

***
Ola
Byłam. Niesamowitą. Idiotką.
Ale to już pewnie wiecie. Wszyscy wiedzą.
Od wtopy z suknią ślubną nie wychodziłam z pokoju. Wykorzystałam fakt, że mama wzięła swoją wnuczkę na długi spacer, wykorzystując przy okazji nieziemski ukrop. Starałam się poczytać książkę - oczywiście, powtarzałam jedno zdanie pięć razy, więc odpuściłam. Próbowałam trochę pobazgrolić w zeszycie, ale wychodziło za każdym razem przełamane serce. Próbowałam sprzątać, ale kończyło się to za każdym razem rzewnym płaczem.
Powstrzymałam się od dzwonienia do niego tego dnia, choć naprawdę marzyłam o tym, by go choć usłyszeć. Mógł nawet na mnie nawrzeszczeć, naprawdę! Tylko ta cisza była najgorsza.
Wieczorem siedziałam z mamą i oglądałyśmy jakiś marny film amerykańskiej produkcji. Szczerze? Nawet nie wiedziałam, o czym był.
Mama najwyraźniej zauważyła, że jestem nie w sosie. Ona zawsze wiedziała.
- Co się dzieje?
Jedno krótkie pytanie, a ja znowu wystartowałam z płaczem. Jej, niesamowita beksa się ze mnie zrobiła ostatnimi czasy. W każdym bądź razie, trochę popłakałam w jej ramionach, potem po prostu skłamałam, że to stres przed ślubem i mnie teściowa nie lubi.
 
  Następnego dnia już nie mogłam bezczynnie siedzieć. Próbowałam do niego zadzwonić, ale za każdym razem nie odbierał. Ba, nawet połączenie odrzucił? I choć z reguły nie jestem nachalna, musiałam do niego jechać, wytłumaczyć mu, że ja zamierzam zerwać zaręczyny, jak tylko Marcin wróci z delegacji. Chciałam mu to wszystko naprawdę wyjaśnić. I przede wszystkim przeprosić go.
  Wsiadłam do samochodu i pojechałam do niego. Trening, z tego co kojarzyłam, mieli dziś o trzynastej, więc pewnie siedział jeszcze w domu. Musiał, bo inaczej zrobiłabym wejście smoka na halę na Podpromiu.
Szłam już w kierunku jego bloku i jakie było moje zdziwienie, jak zauważyłam wypadającą z jego klatki schodowej moją najlepszą przyjaciółkę? Ba, wpadła na mnie, prawie mnie taranując!
- Majka? - Nie mogłam ukrywać zdziwienia.
  Wyglądała... dziwnie? Tak, to dobre słowo. Jakby przed czymś lub przed kimś uciekała. Bez makijażu, taka... jakby przed chwilą się obudziła.
- Ola. - Rzuciła krótko. Spojrzała po sobie w dół, i mój wzrok zawisnął na totalnie krzywo zapiętej koszuli.
- Ty... - Aż się zacięłam.
- Na chwilę u Bartmana byłam. - Zmarszczyła nos i choć patrzyła mi w oczy, jakoś tak coś mi się nie podobało.
Nie. To było głupie, co przyszło mi do głowy. Kompletnie idiotyczne. No bo ludzie, ona z Bartmanem? Ha!
I gdy wyszli z klatki schodowej nasi siatkarze, wszystko się wyjaśniło, przynajmniej dla mnie.
- Majka? Ola? Co wy tu robicie? - Zapytał Kubiak.
Bartman wyglądał jakby mu ktoś w pysk strzelił.
- No ja przyjechałam pogadać ze Zbyszkiem... - mówiłam, wciąż obserwując ich podejrzliwie - i wpadłam na Majkę wychodzącą od niego.
- Nie no, byłem u niego, Majki przecież nie było. - Zaśmiał się Michał. Po chwili jednak spoważniał. Naprawdę, miał grobową minę. - Ty... po to otwierałeś te drzwi? Kurwa, co się dzieje?!
Tamci jednak dalej milczeli.
- Michał? - Nie rozumiałam przyjmującego. Dopiero spotkawszy jego zawiedzione jak i rozzłoszczone spojrzenie, chyba docierał do mnie jego tok myślenia. Potem wszystko się samo ułożyło. Uciekająca Ruda z krzywo zapiętą koszulą? Kubiak, który jej nie widział w mieszkaniu? - Jezu, ludzie, Majka! - Złapałam ją za ramiona. - Powiedz, że to tylko jakieś nasze głupie domysły!
- Spokojnie, tylko u niego spałam! W nocy byliśmy w barze, bliżej było do niego! Przysięgam!
- Tak?! - Rzucił Kubiak. Był wściekły i robił się czerwony na twarzy. Nie patrzył ani na mnie, ani na Majkę, tylko na Bartmana. - Skoro tak, to dlaczego po prostu nie wyszłaś! Dlaczego się kurwa ukrywałaś i chciałaś uciec, jakbyście serio mieli coś do ukrycia!
 Poleciała jeszcze łacińska wiązanka, której już nie rejestrowałam. A zaraz potem, Bartman oberwał prawego sierpowego prosto w twarz.

~*  *  *~
Hej hej, moje kochane czytelniczki!
Rozdział szybciej, ze specjalną dedykacją dla kilku dziewczyn, które pozostawiają po sobie komentarze. Jestem Wam mega wdzięczna! Mam nadzieję, że pozostali wezmą z Was przykład i również coś tam naskrobią w komentarzu :)
PS#1 Jak myślicie, wszystko się zrujnowało, czy może wszystko się poskleja jako tako?
PS#2 sorcia za błędy, nie sprawdzałam :(













sobota, 30 maja 2015

19. Niespodzianka?

Wysiadłam na przystanku tuż przy jego osiedlu. Znałam drogę na pamięć, mogłabym iść tam z zamkniętymi oczami. Kod do domofonu również pamiętałam. Zero-cztery-zero-pięć, czyli jego data urodzin. Powoli przemierzałam kolejne stopnie na klatce schodowej, aż w końcu stanęłam na wycieraczce przed drzwiami odpowiedniego mieszkania.

Wzięłam głęboki oddech i zapukałam. Otworzył niemalże od razu. 
Gdy napotkałam w końcu jego oczy, jak głupia i zawstydzona spuściłam wzrok na dół. Poza tym on sam najwidoczniej zapomniał języka w gębie, bo dłuższy czas tylko mnie lustrował.
- Cześć. - Powiedział w końcu, szerzej otwierając drzwi.
Weszłam, czując na sobie jego wzrok. Przez to czułam, że cała drżę. Zawsze tak było, gdy przewiercał mnie spojrzeniem na wylot. To jego spojrzenie było... cóż, takie, które uwielbiałam. I które sprawiło, że rozmowy zeszły na dalszy plan.
Gdy tylko przekroczyłam próg, a siatkarz zamknął za mną drzwi, rzucił się na mnie i wpił się w moje usta. Początkowo byłam w takim szoku, że napięłam się jak struna, jednak już po chwili nie byłam mu dłużna. 
Ludzie, ile ja na to czekałam!
Otworzyłam szerzej usta i pozwoliłam, by językiem penetrował wnętrze mojej buzi. Jezu, co za uczucie! Od razu oblała mnie fala przyjemnego gorąca. Nie przerywając dzikiego pocałunku, zsunął mi z ramion płaszcz i ten spadł na podłogę. Wczepiłam się w jego czuprynę palcami, mocno przyciągając go do siebie. On natomiast podciągnął mnie za uda do góry, zupełnie jakbym była piórkiem zaledwie. Od razu oplotłam nogi na jego pasie i pozwoliłam, by zabrał mnie do sypialni. 
Obydwoje już ciężko oddychaliśmy, gdy mnie rzucił na łóżko. Nie czekał długo, tylko od razu znalazł się nade mną. 
- Cholernie tęskniłem... - Mruknął mi do ucha. Potem odgarnął mi z szyi włosy i podgryzał mi tam skórę, a ja już unosiłam się w ekscytacji. 
Uwielbiałam go. Uwielbiałam jego grę wstępną. Uwielbiałam to, co ze mną robił. Kochałam sposób, w jaki mnie dotykał, w jaki mnie całował. Nie wiem, jak mogłam tak długo żyć bez tych spojrzeń, bez pocałunków. Bez niego. 
  Nie mogłam już dłużej czekać. Zrzuciłam go z siebie tak, że wylądował na plecach, a sama znalazłam się nad nim, siadając na nim okrakiem. Chciał się podnieść do siadu, jednak zdecydowanie popchnęłam go i z powrotem się położył, bacznie mnie obserwując. 
  Podciągnęłam sukienkę na brzuch, by potem ją zdecydowanym ruchem ściągnąć przez głowę i rzucić gdzieś w kąt sypialni. 
  Zostałam w samej bieliźnie. Uśmiechnął sie zawadiacko pod nosem, najwyraźniej rozpoznając moją bieliznę. Sama również się uśmiechnęłam i wpiłam się w jego usta.
Kolejny obrót. Byliśmy już na skraju łóżka, ale to chyba nie było zbytnio istotne. Znalazł się znowu nade mną i od razu pozbył się z siebie koszulki, jak ja jeszcze przed sekundą sukienki. Wyciągnęłam ręce i położyłam na tej jego rozbudowanej klacie.
Nic a nic się nie zmienił, dalej był chodzącym bogiem sexu.
Znowu się mną bawił. Całował w usta, podgryzał szyję, pieścił całe ciało. Gdy bawił się koło majteczek, ściągnęłam go do góry, by być z nim znowu twarzą w twarz. 
- Nie mam za dużo czasu. - Mruknęłam. Tak bardzo chciałam go już poczuć w sobie.
- Wymówki, po prostu już nie możesz wytrzymać... - Wymruczał i znowu się przyssał do mojej szyi.
  Choć z brakiem czasu mówiłam w sumie całkiem poważnie, pozwoliłam sobie na tą zabawę.
Koniec końców cała nasza bielizna wylądowała na podłodze. I znowu oddałam się cała Zbyszkowi Bartmanowi.
To był najlepszy seks w całym moim życiu.

Długo leżeliśmy nadzy w łóżku. Byłam wtulona w jego klatkę piersiową, podczas gdy on bawił się moimi włosami. Sama nasłuchiwałam, jak bije jego serce- spokojnie i miarowo. Sam jego rytm sprawiał, że powoli mi się oczy schodziły. I choć bardzo tego chciałam, zasnąć nie mogłam.
- Zbyszek... - Podniosłam lekko głowę.
- Cii.. Nie psujmy tego.
 I ja się bałam tego, co z tego wyniknie, i on się bał usłyszeć to, co mam do powiedzenia.
- Napijemy się kawy? - Zapytał. Skinęłam głową, uśmiechając się lekko.

***
Zbyszek.
 Ta kobieta była wcieleniem jego najskrytszych marzeń. I nikt, nawet Ewelina, jego (prawie) ex, nie dorastała jej do pięt.
  Gdy Ola wyskoczyła z łóżka i schowała się w łazience, Bartman narzucił na siebie jeansy i poszedł do kuchni, zrobić kawy. Choć najbardziej na świecie chciał pozostać w łóżku, z nią, i po prostu zapomnieć o całym świecie, odciąć się od niego... cóż, musiał powrócić do strasznej rzeczywistości i w końcu się z nią skonfrontować.
Dlaczego? Bo własnie przespał się z dziewczyną, która ma narzeczonego i niedługo wychodzi za mąż, Bóg jedyny wiedział, po co. On sam przecież też miał dziewczynę, która aktualnie miała go w czterech literach, dlatego niekoniecznie czuł się winny wobec niej. Sama na jego oczach zarywała jego własnych kolegów z drużyny. Wiedział, że cokolwiek by nie było, prz najbliższym spotkaniu po prostu z nią zerwie.
  Nastawił wodę i zerknął na zegarek. Dochodziła już dwudziesta pierwsza. Idealna pora na kawę i rozmowę, nie ma co.
  Gdy weszła do kuchni, ubrana zaledwie w jego pasiastą , biało-czerwoną koszulkę Resovii, z jego numerkiem na piersiach, oniemiał.
- Pasuje ci. - Podszedł do niej bliżej i położył jej ręce na biodrach. Opuszkami palców złapał śliski materiał i pociągnął lekko ku górze tak, że bluzka ledwo zakrywała pośladki. - Taka długość byłaby idealna. - Rzucił i uśmiechnął się zawadiacko.
- Oj, Bartman. - Wywróciła oczami i również się uśmiechnęła. Jej oczy błyszczały. TO był chyba najpiękniejszy widok ostatnich dni.  Delikatnie odjęła od siebie jego dłonie i poprawiła koszulkę. - Taka długość musi cię zaspokoić.
- Może jednak nie. - Delikatnie posunął ją do lady kuchennej, by się o nią oparła.
- Za dużo chcesz od życia, kochanie. - Droczyła się z nim. Obojgu to sprawiało niesamowitą przyjemność.
  Z małą pomocą siatkarza usiadła na kuchennym blacie, wciąż mając usta tuż przy jego twarzy.
- Założyłaś już bieliznę? - Dociekał. Palcami delikatnie malował wzorek na jej nagich udach, kierując się w górę. Na jej skórze pojawiła się gęsia skórka, a sama dziewczyna przygryzła wargę, znowu go zachęcając.
- Może tak, może nie... - Pocałowała go krótko w usta. W tym momencie woda zaczęła się gotować.- Ale chyba już się nie przekonasz.
Odepchnęła go lekko od siebie i zeskoczyła z blatu. Była bardzo usatysfakcjonowana widząc zawód w jego oczach - wyglądał jak mały chłopiec, który nie dostał zabawki. Ale specjalnie się nachyliła do szafki po kawę, wypinając się pupą w jego stronę.
To zawsze na niego działało. Znowu miał na nią ochotę. Cholerną, wielką ochotę. Ale postanowił trzymać to na wodzy.
- Jesteś dziś taka beztroska. - Zauważył, gdy dziewczyna zalewała kawę. Wziął jeden kubek, ona drugi, i skierowali się do salonu.
- Może i tak.
To była święta racja. Ola czuła się zupełnie tak, jak wtedy w Katowicach. Bez zobowiązań, bez obietnic, bez obowiązków. Byli tylko oni - młodzi, zakochani i pociągający siebie nawzajem. I w tamtym momencie nic innego się nie liczyło, nawet fakt, że w domu czekał na nią narzeczony z dzieckiem.

***
Usiedliśmy na kanapie. Podkuliłam nogi pod siebie, a Bartman wygodnie się rozsiadł, obejmując mnie ramieniem. Sięgnęłam po pilot i włączyłam telewizję.
- Widzę, że nie chcesz rozmawiać. - Głos mu zadrżał.
Na jego słowa mocniej ścisnęłam pilot w ręce.
- Nie to, że nie chcę. - Przerzucałam programy, w ogóle się nie przypatrując, co puścili na danych kanałach. - Po prostu się tego boję, mam mętlik w głowie...
- Przecież ci jest ze mną dobrze. Nie mówię, żebyś od razu się ze mną żeniła, ale na razie wystarczyłoby, że zerwiesz zaręczyny, odejdziesz od tego pacana. A my w końcu przestaniemy się ukrywać, pójdziemy na prawdziwą randkę i wszystko się zacznie układać.
  Jeju, Bartman, dla ciebie naprawdę wszystko było takie.. proste?
Powstrzymałam się jednak od zgryźliwego komentarza.
- To nie takie proste. - Burknęłam.
- Jak nie?
- Zbyszek, ja po prostu... - Podniosłam głowę i spojrzałam w jego zielone oczy. - Sama nie wiem, jestem z tobą to czuję się wspaniale. Jest tak, jak powinno być. Ale musiałam dorosnąć. Czy ty też już chcesz dorosnąć? ... - Zapytałam, ale nawet nie czekałam na odpowiedź. - Ech, dobra. Nie rozmawiajmy dziś o tym.
- Maleńka, po prostu za dużo o tym wszystkim myślisz. - Pogłaskał mnie czule po głowie. - To nie jest tak skomplikowane, jak ci się wydaje. Na pewno byśmy sobie poradzili. Pieniędzy mam wystarczająco dużo, byś mogła z Melką siedzieć w domu.
  Westchnęłam głęboko. Miał racje, pewnie robiłabym to samo, co teraz, czyli siedzenie w domu i opieka nad dzieckiem. Może, jak podrośnie, poszłabym dokończyć studia. A potem ona po prostu byłaby w przedszkolu, szkole, i miałabym więcej takich beztroskich chwil dla siebie.
- Ja po prostu... - zaczęłam, ale wtedy rozległ się dzwonek mojego telefonu.
Obydwoje zerknęliśmy na wyświetlacz smartfona, który leżał na ławie przed nami. Widziałam oczyma wyobraźni, jak Bartman zaciska i szczękę, i pięści, bo pojawiło się na małym ekraniku zdjęcie Marcina.
- Zbyszek, ja przepraszam, ale może to coś z małą... - było mi głupio, bo wiedziałam, że Bartman nie chciał się mną dzielić. Zwłaszcza z Marcinem. Ale w grę wchodziła Amelka, musiałam odebrać.
- Tak? - Odezwałam się do telefonu.
Wciąż czułam, jak siatkarz mnie obserwuje, wręcz nie spuszczał ze mnie nachalnego spojrzenia.
- Oluś, przepraszam, wiem że jesteś u Majki, ale... - zaciął się na moment - mamy gościa. Myślę, że powinnaś wrócić.
 Zmarszczyłam brwi i zerknęłam na zegarek, który wisiał na ścianie. Była dziesiąta. Kto, u licha, wpadł o tej chorej porze?
Cholera, jeśli to byli jego irytujący rodzice, to mieliśmy problem!
- Dobrze, zaraz będę. - Odpowiedziałam.
- Przyjechać po ciebie?
Na to pytanie, uwierzcie, oblała mnie fala ciepła.
- Nie, nie. Złapię jakiegoś busa.
- Ok, to do zobaczenia. Wracaj bezpiecznie. - Rozłączył się.
 Albo mi się tylko wydawało, albo on się domyślał, że nie byłam u Rudej. Głupi nie był. Na pewno nie pozwoliłby mi wracać autobusem o tej godzinie - wiedział, że ma mnie kto odwieźć. Ktoś, kto również nie będzie chciał mnie puścić samej późnym wieczorem.
- Zbyszek, ja... - Zaczęłam, ale uciszył mnie zamykając mi usta krótkim pocałunkiem.
- Rozumiem. Odwiozę cię.
Bartman ostatnimi czasy był niczym anioł, doprawdy.
  Nie odzywaliśmy się praktycznie w ogóle - jak się ubierałam we własne ciuchy, jak schodziliśmy klatką schodową trzymając się blisko siebie, jak jechaliśmy jego samochodem - stanowczo zbyt wolno, jak na niego. Chyba chciał wydłużyć tę chwilę bycia razem. Mimo to widziałam, że jest zły. Widziałam to po nim zwłaszcza wtedy, gdy poprosiłam go, żeby się zatrzymał uliczkę dalej, nie pod samym domem.
Odpinałam pas bardzo, bardzo wolno. W końcu się odezwałam.
- Wpadnij jutro, Marcina nie będzie, porozmawiamy.
- Mogę być po treningu, koło dwunastej. - Wciąż na mnie nie patrzył.
  Może po prostu nie chciał mnie widzieć po tym, co zrobiłam? Ale któż chciałby patrzeć, jak jego ukochana odchodzi prosto do domu, do narzeczonego? Zwłaszcza, ze pozostawiam go bez żadnych obietnic, z nadzieją zaledwie.
 Już się odwróciłam, żeby wysiąść z samochodu, kiedy złapał mnie gwałtownie za kark, odwracając w swoją stronę, i wpijając się w moje usta.
Jeden, krótszy ale pełen namiętności pocałunek. Tak przepełniony miłością i nadzieją, jak nigdy.
- Dobranoc, mała.
  Gdy wysiadłam, odgoniłam szybko od siebie wszystkie myśli związane z Bartmanem. Choć to było niezwykle ciężkie.


  Wciąż zastanawiałam się, kogo u licha niesie do nas do domu tak późnym wieczorem. Krocząc przez ścieżkę prowadzącą do domu, czułam, że moje serce przyspiesza rytm. Spodziewałam się... nie wiem, chyba jedynie rodziców Marcina, którzy byli mocno zdziwieni nie zastając mnie w domu, zostawiając narzeczonego i dziecko. Dlatego - to by było w sumie logiczne - ściągał mnie do domu, nie mówiąc kto przyszedł, żebym się nie denerwowała przedwcześnie.
  Nawet nie dotknęłam klamki, jak drzwi z impetem same się otworzyły. Co u licha?!....
  Przede mną stała niezbyt wyższa ode mnie kobieta, o długich, brązowych włosach i oczach - takich samych, jakie ja miałam. Identyczny zadarty nosek, pod którym ukrywał się cień niezrozumiałego dla mnie uśmiechu.
- No witaj skarbie. - Powiedziała, a ja dalej nie mogłam się otrząsnąć z szoku, w który wpadłam.
- Ma... Mama?
  Nie wiedziałam, co zrobić. Uciec? Płakać? Skakać z radości? To było... to wszystko było dla mnie cholernie ciężkie! Skąd ona się tu wzięła?!
  Niepewnie przekroczyłam próg domu. I wtedy, kiedy wszystkie niezrozumiałe dla mnie emocje skumulowały się, po prostu wpadłam w jej ramiona i zapłakałam.
 TO było chyba ciężkie dla nas obydwu. Widziałam to w jej oczach, kiedy w końcu usiadłyśmy w salonie na kanapie, trzymając w rękach kubki z gorącymi herbatami.
- Amelka już jest taka duża. - Stwierdziła. Momentalnie w jej oczach nagromadziły się łzy. Ale nie dała im upustu - nauczyła się już chyba nie płakać.
- Brakowało jej babci. - Ośmieliłam się stwierdzić. Brakowało jej babci, tak jak i mnie brakowało matki w najtrudniejszym okresie mojego życia.
  Czy byłam zła, że jej nie było? Tak i jednocześnie nie. Rozumiałam, dlaczego po pogrzebie syna wyjechała za granicę tam, gdzie ojciec pracuje. Nie potrafiła się pozbierać. Nie potrafiła patrzeć ani na mnie, ani na dziecko. Ona... choć zawsze była najsilniejszą kobietą, jaką znałam, wtedy wyglądała jak wrak człowieka. I aż do tej pory sądziłam, że jej noga już nigdy w Polsce nie postanie.
  Ale z drugiej strony... nie był jej jedynym synem. Miała również córkę, mnie. I powinna jak nie zaopiekować się małą, tak chociaż mi pomóc. Wiele nocy przepłakałam przez to. Przecież jakby została ze mną, wszystko wyglądałoby inaczej! Może... może skończyłabym studia, może miałabym jeszcze chwilę młodzieńczych, beztroskich lat... może nie szykowałabym się teraz do ślubu z mężczyzną, z którym robię to z powinności!...
Choć rozumiałam jej ból, czułam, że mnie zawiodła. Bo nie tylko ona cierpiała, jak Jacuś zmarł. Ja również.
- A mi brakował wnuczki. I córki. - Odezwała się, zupełnie szczerze. Odstawiła na ławę kubek i złapała mnie za wolną rękę. - Tak bardzo cię przepraszam, że zostawiłam cię z tym wszystkim. Bardzo cię przepraszam, że nie było mnie wtedy , gdy mnie potrzebowałaś najbardziej.
  Momentalnie w moich oczach nagromadziło się kilka łez, więc dałam im upust. Słynęły po policzkach, jednak szybko starłam je rękawem.
- Wybacz mi. - Poprosiła.- Choć wiem, że tego, co zrobiłam, nigdy mi nie wybaczysz do końca...
- Mamo, - przerwałam jej - najważniejsze, że jesteś.
  Początkowo była zaskoczona, ale koniec końców uśmiechnęła się lekko pod nosem. Położyłam jej rękę na ramieniu. Myślę, że przez wzgląd na nasze doświadczenia, doskonale potrafiłyśmy się zrozumieć nawet bez słów.
- Jestem, ktoś musi ci pomóc w przygotowaniach do ślubu. - Chyba chciała rozluźnić napiętą atmosferę. Uśmiechnęłam się, niby to szczerze, i jej przytaknęłam. - Wprost nie mogę w to uwierzyć. Ojciec też się chciał wyrwać, ale wiesz jak to z jego robotą jest...
- Wiem, wiem. - Westchnęłam. Ojca praktycznie nigdy nie widywałam, bo wyjeżdżał w długie delegacje za granicę do Włoch. A potem matka się tam osiedliła, i bardzo długi czas również jej nie widziałam.
Ale była tu. Ze mną. Dla mnie. Może teraz wszystko będzie łatwiejsze?
Porozmawiałyśmy jeszcze chwilę o jakiś błahostkach, a potem poszłyśmy spać. Choć to nie było zadowalające, tą jedną noc musiała przespać na kanapie. Jutro, jak Marcin wyjedzie w delegacje, będzie mogła spać ze mną. To był dobry plan, oczywiście ona machnęła ręką, że kanapa jest jak najbardziej dla niej odpowiednia, i że poszuka sobie czegoś na wynajem tu, w Rzeszowie.
Nie kłóciłam się już z nią, bo było po północy i obydwie byłyśmy zmęczone.
Poszłam po dodatkowy komplet pościeli. Jak wróciłam, była chyba w łazience. Położyłam pościel na kanapie, a sama zapatrzyłam się w coś, co wyjęła z bagażu i postawiła na ławie.
Zdjęcie. Nie byle jakie zdjęcie. Nasze zdjęcie. Ja, Jacuś i rodzice, kilka lat temu, gdy jeszcze wszyscy mieszkaliśmy w rodzinnym domu. Jeszcze przed jego małżeństwem. Jeszcze przed ... wypadkiem.
Złapałam ramkę ze starą fotografią do rąk i znowu łza zakręciła się w moim oku.
  Mama wróciła. Znowu się przytuliłyśmy- dzięki temu poczułam tą miłość jedyną w swoim rodzaju. Tą matczyną, której mi tak brakowało. I poczułam, jakbym po długim czasie wróciła do swojego domu. Bo wiecie, jak to mówią: Dom to wcale nie są ściany, i sufity i podłogi, ale ręce naszej mamy*... I ja się o tym tego wieczora (a właściwie już prawie nocy) przekonałam.

Noc była długa. Rozmyślałam nie tylko o powrocie matki, ale również o tym, co powinnam zrobić. Choć wszystko wydawało się, że się układa.. wszystko miało się skomplikować jeszcze bardziej.

~* * *~
Przepraszam za jakiekolwiek błędy, ale nie poprawiałam, żeby wam szybciutko wrzucić. :)
Czy ktoś w ogóle tu zagląda, ja się pytam!?  








  

środa, 27 maja 2015

18. Majka i jej męski głos.

"Troska o dziecko jest pierwszym i podstawowym sprawdzianem stosunku człowieka do człowieka"

Jan Paweł II


 ~*  *  *~

- Ola? - Zapytał, jednak dziewczyna dalej płakała. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. - Uspokój się, co się dzieje?
- Zbyszek, pomóż mi proszę! - Wykrztusiła z siebie w końcu. - Amelka, ona.. !
- Co z nią? CO się dzieje?!  - Zebrał się z łóżka, wciąż trzymając telefon przy uchu.
- Nie wiem co robić! - Panikowała. - Ona jest taka rozpalona, wymiotowała... do szpitala muszę jechać!
- Olka, nie ruszaj się stamtąd. - Rozkazał. - Już tam jadę. Nie siadaj w tym stanie za kierownicę, słyszałaś?
Rozłączył się. I jak najszybciej się ubrał i do niej pojechał. Bez wahania dociskał pedał gazu. Musiał przecież się do niej jak najszybciej dostać.
Była taka roztrzęsiona. Zawsze myślał, że Ola potrafi myśleć i zachowywać się racjonalnie nawet w najgorszej sytuacji. Coś ją jednak przełamało. Dziecko.
Wpadł do jej domu, nawet nie pakując. Wbiegł po schodach i wszedł prosto do dziecięcego pokoiku.
Ten widok... to było straszne. Bartmana początkowo zatkało. Nie wiedział, co powiedzieć, co zrobić. Ale widząc dziewczynę w takim stanie, pozbierał się do kupy.
Ola siedziała przy łóżeczku, cała zapłakana. Obok miała miskę z wodą, w której machinalnie maczała ręcznik i nacierała  dziecko. Z daleka już było widać, że mała ma gorączkę. Ciężko oddychała.
- Ola. - Podszedł do niej i klęknął. - Jestem.
- Ona ma taką wysoką gorączkę. Czterdzieści stopni z kreskami! W dwie godziny jej urosła! - Znowu zaczęła szlochać. - A ja jej nie mogę pomóc. Nie potrafię. Ta cholerna temperatura w ogóle nie spada, rozumiesz!? I jeszcze te drgawki, nie wiem, co się dzieje!
Złapał ją za ramiona i odwrócił w swoją stronę.
- Posłuchaj mnie uważnie. - Próbował ją doprowadzić do porządku, przywrócić do rzeczywistości. - Idź się ubierz. Spakuj dokumenty, książeczkę zdrowia. Zabierz leki, które jej podałaś.
 Nie było co zwlekać. Taka wysoka gorączka mogła zabić. Poza tym, nie wiadomo, co ją wywołało.
- Ola, idź i to zrób. Wstawaj. - Pociągnął ją do góry. - Idź, szybko.
Nagle ocknęła się jakby z transu. Przetarła mokre policzki rękawem i wyszła z pokoju.
Zbyszek natomiast skierował się do szafki. Wyciągnął pierwsze lepsze ubrania, które mu wpadły w ręce i rzucił na łóżko. Potem wyciągnął małą z łóżeczka. Była naprawdę bardzo rozpalona i majaczyła. Miała drgawki gorączkowe. Szybko, choć wciąż ostrożnie ją ubrał. Wziął ją na ręce i zszedł na dół. W tym samym czasie Olka wypadła z salonu z torebką, chowając jeszcze dokumenty.
- Chodź. - Wyszli z domu.
Dziewczynę usadził z tyłu i dał jej dziecko. Sam natomiast siadł za kierownicą. Nim odpalił, wziął głęboki wdech i wydech. Przeżegnał się.
Musiał i jechał na tyle ostrożnie, by się nic nie stało. Do szpitala wybrał drogę na skróty, więc znaleźli się tam bardzo szybko. Szybciej, niż jakby karetka miała dojechać do domu.
Znowu wziął małą na ręce. Ola wydawała mu się być taka słaba, że nie chciał, by jeszcze dźwigała dziecko. Choć wyglądała na nieco spokojniejszą... nie, może nie tyle spokojniejszą, co bardziej "trzeźwo myślącą". Trzymała się blisko, jednak w szpitalu od razu pobiegła do pielęgniarki.
 Wzięli ich od razu na piętro z oddziałem pediatrycznym. Na miejscu po prostu odebrali Amelkę i wzięli ją na salę do lekarza. I Zbyszek... naprawdę poczuł, że jest przerażony. Dopiero teraz, w tej chwili.
Ola złapała go za rękę i mocno ścisnęła, wciąż patrząc się na drzwi sali, gdzie wzięli Amelkę.

***
Gdy nagle wyszedł lekarz, serce jeszcze mocniej mi waliło. Obydwoje ze Zbyszkiem zerwaliśmy się na równe nogi i stanęliśmy na przeciw pana w białym fartuchu.
- Co z nią? - Zapytałam szybko, choć to on chciał coś powiedzieć. Nie wytrzymałam.
- W porządku, proszę się uspokoić. - Położył mi rękę na ramieniu, jakby chcąc dodać otuchy.- Państwo są rodzicami, tak?
- Nie, to znaczy tak... - zaczęłam się gubić we własnych słowach - to znaczy ja tak, jestem jej prawnym opiekunem. A to mój przyjaciel.
- Dobrze, w takim razie panią proszę za mną. - Zwrócił się do mnie.
  Rzuciłam jeszcze siatkarzowi niechętne spojrzenie. Bałam się? Może. Wolałabym, żeby poszedł ze mną, jednak już i tak za dużo od niego "wzięłam" tej nocy. I powoli do mnie docierało, jak ja go wykorzystałam. Serca nie miałam.
  Ale swoją drogą, opanował całą sytuację. DOprowadził mnie do porządku, kiedy nie potrafiłam się już racjonalnie zachowywać. Pomógł mi. Był u mnie tak szybko, jak nigdy. On ... nie zawiódł mnie.
  Weszłam do gabinetu. Lekarz zajął swoje miejsce za biurkiem, i wskazał mi, bym również usiadła.
- Dziecko jest chore, ale niestety teraz panuje taki wirus i masę dzieci się do nas zgłasza. Ot, dwudniowa choroba wirusowa. Także proszę się nie martwić, podaliśmy już odpowiednie leki. Teraz dziecko leży pod kroplówką, bo było odwodnione.
 Poczułam ulgę. Zupełnie, jakby ktoś zdjął mi z barków naprawdę ogromny ciężar. I nigdy nie sądziłam, że można się o kogoś martwić tak bardzo...
- To dobrze. - Wykrztusiłam z siebie w końcu. - Dziękuję, panie doktorze.
- Nie ma za co, to moja praca. - Powiedział starszy już stażem lekarz. Uśmiechnął się lekko. - Puściłbym Panią już do dziecka, ale jeszcze musi Pani podpisać papiery. Niestety, trochę formalności. - Westchnął głęboko. - Ma pani dokumenty potwierdzające bycie prawnym opiekunem, prawda?
- Tak, tak. Oczywiście. - Wyciągnęłam z torebki wszystko, co wzięłam i podałam lekarzowi.
Musiałam podpisać, że dzieckiem będę się zajmowała podczas pobytu w szpitalu, że jestem jej prawnym opiekunem, a rodzice nie żyją. I wtedy w końcu mogłam iść na salę do Amelki.
 Na korytarzu Bartmana nie było. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła już piąta. W pierwszej chwili pomyślałam, że pewnie pojechał do domu, przecież był zmęczony po meczu. Jednak gdy stanęłam w progu sali, zobaczyłam, że Zbyszek jednak został.
Siedział przy szpitalnym łóżku i podpierał głowę na zgiętych rękach, a łokcie wbijały mu się w uda. I wpatrywał się w śpiąca małą dziewczynkę.
Podeszłam po cichu i położyłam mu rękę na ramieniu. Dopiero wtedy spostrzegł moją obecność.
- Ola. - Wypowiedział moje imię prawie szeptem. Od razu wstał. - I co z nią?
- Panuje jakiś wirus w naszym mieście, dwudniowa infekcja. - Wyjaśniłam, lekko się uśmiechając.
 Siatkarz na chwilę odwrócił głowę w stronę łóżka. Widziałam, jak wypuszcza powietrze z płuc. Czyżby również się bardzo martwił?
- To dobrze, że nie jest to coś poważnego. - Powiedział w końcu po chwili ciszy.
- Zbyszek, - nie chciałam odraczać tej chwili. Machinalnie złapałam go za rękę. - Dziękuję ci.
- Chyba oszalałaś, nie masz za co dziękować. Mówiłem, że możesz na mnie liczyć w każdej chwili. Zwłaszcza, jak chodzi o małą.
- Ale ja... ja tak bardzo.. sam widziałeś, w jakim ja byłam stanie. Mam za co ci dziękować, bo nie dość, że przyjechałeś w środku nocy po ciężkim dniu, zabrałeś nas do szpitala, doprowadziłeś mnie do porządku, to jeszcze się martwisz... dlatego dziękuję. - Spojrzałam mu w oczy.
Nic już nie powiedział. Kompletnie nic. Zamiast tego po prostu przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. A ja... chciałam, by ta chwila trwała wiecznie.

  Nie pamiętam, jak znaleźliśmy się w szerokim, starym fotelu, stojącym w rogu małej sali szpitalnej. Spałam na kolanach Bartmana, wtulona w niego. Obejmował mnie ramionami. Czułam się tak spokojnie i bezpiecznie, jak nigdy.
  Powoli się podniosłam, by go nie zbudzić. Przecież spał. Podziwiałam go, bo to była taka niewygodna pozycja, jeszcze ze mną na kolanach, w niewygodnym fotelu.
- Mama?.. - Usłyszałam, gdy już stałam na nogach.
Słabo wypowiedziane słowa małej dziewczynki były niczym nóż wbitym w serce. Oczywiście, cieszyłam się, że się obudziła. Ale nie spodziewałam się, że tak się do mnie odezwie.
Podeszłam i siadłam na brzegu łóżka. Pogłaskałam małą po już chłodnej główce, na szczęście.
- Ciocia tu jest z tobą, spokojnie. - Szepnęłam.
Dziewczynka, choć wciąż blada i osłabiona tą chorobą, uśmiechnęła się pod zadartym noskiem. Sama natomiast znowu uroniłam kolejną łezkę, którą szybko starłam rękawem bluzy.
- Bawimy się? - Amelka zapytała zachrypniętym głosikiem.
W odpowiedzi na to pytanie zaczęłam się śmiać. - Mela, odpocznij jeszcze trochę.
- Widzę, że niektórzy się wyspali. - Odezwał się Bartman nagle.
Nie wiedziałam, że już nie śpi. Stanął tuż przy nas i się szeroko uśmiechnął.
- Wujek! - Zawołała całkiem radośnie. Powiedzcie mi, czy to dziecko było naprawdę w nocy ciężko chore? - Czoraj byłeś w eklanie! - Klasnęła w dłonie, w ogóle nie przejmując się tym, że ma wenflon. Może to i lepiej, bo pewnie wszczęłaby głośny alarm w postaci płaczu i krzyku.
- No ja mam nadzieję, że kiedyś przyjdziesz z ciocią pooglądać mecz na żywo.
- Tak, tam jest masę takich wielkich chłopców jak wujek. - Zachichotałam.
- Ciocia, ploooseee. - Zrobiła słodką minkę. - Pójciemyy?
- Najpierw wyzdrowiejesz, potem porozmawiamy. Poza tym, jesteś za mała na mecze.
- Tsy lata mam! - Kłóciła się ze mną. No pięknie! Jeszcze takiego małego, chorego pyskacza brakowało.
- Prawie. Jeszcze nie skończyłaś. - Pstryknęłam ją w nos.
- Spokojnie młoda, wujek Zbyszek cię zabierze. - Siatkarz puścił małej oczko. Super, niech się jeszcze bratają przeciwko mnie. - Ale teraz wujek leci na trening. - Spojrzał na mnie porozumiewawczo.
- Poczekaj skarbie, zaraz przyjdę. - Pocałowałam ją w czółko i wyszłam razem z Bartmanem z sali na korytarz.
 Stanęliśmy na przeciwko siebie. Skrzyżowałam ręce na piersiach i nerwowo błądziłam spojrzeniem wszędzie, byleby tylko nie spojrzeć na niego. Nie rozumiałam swojego zachowania. Zachowywałam się jak... zakochana nastolatka.
- Jeszcze raz ci dziękuję, Zbyszek. To, co zrobiłeś, naprawdę wiele dla mnie znaczy.
- To był tylko drobiazg. - Podrapał się po czarnej czuprynie.
- Ale właśnie dzięki takim drobiazgom - niepewnie spojrzałam mu w oczy - przekonujesz się, jaki jest drugi człowiek.
Obdarzył mnie tak czułym spojrzeniem, że nie mogłam się nawet poruszyć. I tak stałam z założonymi rękoma, kiedy on się przybliżał twarzą w moją stronę. Był co raz bliżej, aż czułam jego oddech na swoich wargach...
- Ciooociaaaaa!
Odskoczyłam od siatkarza jak oparzona. On sam speszony odwrócił spojrzenie, niczym chłopiec przyłapany na gorącym uczynku.
- Przywieźć ci coś z domu? - Zapytał jeszcze na odchodne.
- Nie, zadzwonię do Majki, bo pewnie potem wpadnie, to mi wszystko przyniesie. Ale dziękuję.
- To dobrze. Trzymajcie się. - Uśmiechnął się jeszcze lekko i odszedł.
Poczekałam, aż skręci w stronę schodów i zniknie mi z oczu. Dopiero wtedy znowu weszłam na salę.

  Dzień się niemiłosiernie dłużył. Naprawdę.
  Po szpitalnym, jakże "smacznym" obiedzie, który musiałam sobie wykupić, a Amelka dostała jedynie jakąś papkę, wpadła Majka. Oczywiście oberwało mi się za to, że do niej nie zadzwoniłam w nocy, ale uspokoiła się, gdy wyjaśniłam, że Bartman mnie tu przywiózł. Przywiozła mi wszystkie potrzebne ubrania - dla mnie i dla małej, kilka zabawek, i inne potrzebne rzeczy. Między innymi coś, bez czego chyba bym tego dnia nie przeżyła - termos z gorącą, świeżą kawą. Poza tym przytachała swój tablet z kilkoma bajkami, dzięki czemu Amelka sobie oglądała, a my mogłyśmy chwilę porozmawiać.
- Jej, jesteś moim mistrzem. - Zaśmiałam się, popijając raz po raz gorący napój.
- Ja tam zawsze wiem, co ci najbardziej potrzeba. - Dumnie wypięła pierś do przodu. - Z tym, że nie zawsze mnie słuchasz.
Doskonale wiedziałam, co miała na myśli, ale pozostawiłam to bez komentarza.
- Dzwoniłaś do Marcina? - Zapytała.
- Tak, dzwoniłam. - Westchnęłam głęboko. - Ale chyba niepotrzebnie, bo już tu jedzie.
- Wiesz, powinien wiedzieć.
- No ale teraz tylko się zamartwia, ledwo wyjechał w delegacje i musiał już wracać. Po co, skoro jutro zapewne wychodzimy do domu.- Burknęłam. Napotkawszy zdziwione spojrzenie przyjaciółki, dodałam - wiesz, mała się czuje z godziny na godzinę co raz lepiej, a chorych dzieci przybywa. Nie chcę, żeby złapała nowego wirusa.
  Ruda pokręciła głową.
- W sumie to zdziwiona nie jestem dlatego, że małą chcesz do domu zabrać, tylko odbieram wrażenie, że nie jesteś skora do powrotu własnego narzeczonego...
 I tu mnie miała. Czułam, że słabnę, a po chwili moja twarz chyba nabrała czerwonego koloru - nie wiem, nie widziałam, aczkolwiek tak się czułam.
- Tu nie chodzi o to. - Wyjęczałam w końcu z nieźle skrzywioną miną.
Moja przyjaciółka westchnęła. Wstała, najwidoczniej zbierając się już na Podpromie na trening.
- Pogadaj z nim. - Powiedziała.
Obdarzyłam ją zdziwionym spojrzeniem. O Marcina jej chodziło? - Z kim?
- Najlepiej z obydwoma. I z Marcinem, i ze Zbyszkiem.
  I wyszła.
  Nie minęła jednak nawet godzina, jak na salę wpadł jak wystrzelony z procy, zdyszany Marcin. Był nieźle zdezorientowany, przynajmniej z początku. Potem się uśmiechnął.
- Wujek Marcin! - Amelka, wcześniej pogrążona ogladajac bajkę na tablecie, uradowała się widząc chrzestnego. - Zobac, oglądam kucyki!
- Jej, skarbie - nachylił się nad nią i pocałował ją w czółko - widzę, że się lepiej czujesz. To dobrze, szybciej do domku wrócisz.
 Wtedy wyciągnął jej zza pleców bukiecik kolorowych kwiatuszków. Mała nie mogła oderwać od niego spojrzenia. - Ślicny! - Klasnęła w dłonie.
 Wtedy Marcin podszedł do mnie. - Cześć, Ola. - Przywitał się ze mną buziakiem w policzek. - Wszystko w porządku?
- Pewnie, że tak. Sam widzisz, zdrowieje w oczach. - Wymusiłam uśmiech.
  Poczułam narastającą gulę w gardle, ale postanowiłam to zahamować. Odwracając uwagę od zmartwionego chłopaka, wzięłam kubek i poszłam do łazienki po wodę, Potem postawiłam go na szafce i Amelka wsadziła do niego kwiatki.
Usiadłam z powrotem na krześle, a Marcin kucnął przy moich kolanach, na wprost mnie.
- Przepraszam, że mnie nie było. TO ta cholerna praca. - Widziałam, że był bardzo na siebie zły.
- Hej, nic się nie stało przecież. Masz pracę, jaką masz.- Wzruszyłam ramionami. - Tak w ogóle, jak tam? Widziałeś się z tatą?
 Wstał, przysunął sobie jedno z drewnianych krzesełek bliżej mnie i usiadł. Westchnął głęboko. Widziałam, że coś mu leżało na sercu. Coś, o czym ciężko mu powiedzieć.
- Beznadziejnie. To znaczy, ja tam nie wiem, ale... jakoś tak się uwziął na mnie. Nie wiem, czy on coś podejrzewa, czy coś.. - Spuścił wzrok na podłogę.
 Automatycznie złapałam go za rękę, chcąc go pocieszyć.
- Wątpię. Po prostu.. wiesz, jaki jest twój ojciec.
- Tak. Taki sam, jak matka. - Skrzywił się.
- Hej, ale spokojnie. - Zaśmiałam się. Wyglądał w tamtym momencie jak obrażony mały chłopiec, któremu zabrano zabawkę. - Ślub za lekko ponad dwa miesiące, wszystko się ułoży. - Uśmiechnęłam się, upewniając chyba bardziej siebie w tym, że to dobra droga.
- No właśnie... jak o tym mowa. - Chrząknął. - Kto cię tu w nocy przywiózł?
Zawiesiłam się na moment. Zrobiłam minę mówiącą "what the fuck?".
- No Bartman, ale co to ma do rzeczy? - Zmarszczyłam brwi.
- No, ty mi powiedz.
- Nie wiem, co masz na myśli.
- Nie udawaj, nie jestem ślepy i wiem, że często płaczesz w łazience.- Przyznał.
 TO było niczym nóż wbity prosto w serce. Zachowałam jednak resztki swojej godności, a uczucia zostawiłam za sobą.
- Mamy umowę i się jej trzymajmy. Dla twojego, dla mojego dobra, I przed wszystkim dla dobra Amelki.
  Tymi słowami zakończyłam niewygodny temat, a Marcin zebrał się do domu, odpocząć po drodze.

***
  Następnego dnia Marcin odebrał nas zaraz po obchodzie i po otrzymaniu wypisu. Cieszyłam się, że tak szybko wracamy do domu. Bałabym się, że mała złapie jakieś inne choróbsko będąc na oddziale dziecięcym, zwłaszcza, że dzieci przybywało. Ale nie, ona już się czuła w pełni sił i całą drogę tylko świergotała, że chce się bawić i chce piknik. Znowu.
 Cóż, pogoda nas rozpieszczała, także myślałam sobie, że można się na to pokusić w najbliższych dniach.
  Obijaliśmy się przez cały dzień. Dosłownie. Miło było mieć "niedzielę" w środku tygodnia. Niestety, Marcin miał wracać znowu do Poznania następnego dnia, by razem z ojcem dalej prowadzić negocjacje w sprawie sprzedaży jakiejś filii ich firmy. Nie za bardzo to rozumiałam, więc i Marcin nie za wiele o tym mówił. I chwała mu za to!
  Dopiero mój błogi, rodzinny spokój, przerwał telefon, jakoś koło osiemnastej. Na wyświetlaczu pojawiło się głupie zdjęcie rudej przyjaciółki.
- Majka? Co jest? - Odezwałam się do telefonu. Zerknęłam na Marcina i wskazałam mu gestem, że wyjdę z pokoju, by nie przeszkadzać im w zabawie.
- Masz czas? - Usłyszałam męski głos. Aż zadrżałam, a nogi się pode mną ugięły. Musiałam się oprzeć barkiem o ścianę, by nie paść z wrażenia na podłogę.
 No tak. Majka. Jak obiecała, tak musiała zainterweniować....
Kątem oka spojrzałam do pokoju. Marcin się świetnie bawił z Amelką, może mogłam wyjść na trochę?
- Za pół godziny u ciebie? - Zapytałam.
- Okej, nie ma sprawy. Czekam.
  Rozłączył się.
  Wzięłam głęboki oddech, nim wróciłam ponownie do salonu, na wciąż lekko drżących nogach. Starałam się zachowywać jednak tak, jakby wszystko było w porządku.
- Wybierasz się do Majki? - Zapytał łagodnie Marcin.
  Zorientowałam się, że słyszał doskonale tą jakże długą rozmowę.
- No, jadę, ma jakieś spiny z Kubiakiem, więc skorzystam, że jesteś w domu. - Podrapałam się po głowie. Starałam się zachowywać naturalnie. - Nie masz nic przeciwko?
- Oszalałaś. - Popukał się aktorsko w głowę. - Ciągle siedzisz z małą, zasłużyłaś na chwilę odpoczynku. - Obdarzył mnie jeszcze czułym uśmiechem, a mnie natychmiastowo się głupio zrobiło, że go kłamałam.
 Skarciłam się jednak w duchu za to. Przecież jadę po prostu wszystko wyjaśnić, naprostować! - Tłumaczyłam siebie samą, by nie mieć wyrzutów sumienia.
  Poczłapałam do pokoju, by się przebrać. Po co? Sama nie wiedziałam. I kompletnie nie wiedziałam, dlaczego założyłam na siebie tą czerwoną, koronkową bieliznę, którą miałam na sobie, jak ostatnio spałam z Bartmanem, a do tej pory trzymałam ją w pudełeczku na dnie szuflady. I kompletnie nie wiedziałam, dlaczego założyłam na siebie czarną, obcisłą sukienkę sięgającą wpół uda, i po co poprawiłam makijaż.
A niech cię, Olka. Nie tak powinno być.
Mimo to zostawiłam wszystko tak, jak było. Narzuciłam na siebie jedynie lekki, czarny płaszczyk, ponieważ nie spodziewałam się powrotu szybszego niż dwie godziny.
- Weź mój samochód, jak chcesz. - Przy wyjściu złapał mnie jeszcze Marcin, podając mi kluczyki.
Uwierzcie, czułam się jak przyłapywana nastolatka na gorącym uczynku...
- Wiesz, - puściłam mu oczko - jadę autobusem, bo Majka chyba w planach wino ma.
- To nie wracaj zbyt późno, bo wiesz, że nie mogę po ciebie podjechać. Meli nie zostawię.
- Nie martw się. - Cmoknęłam go w policzek. - Wrócę ostatnim autobusem. Pilnujcie siebie wzajemnie! - Powiedziałam na odchodne i wyszłam.
  Czekałam jeszcze parę minut, aż przyjedzie mój autobus. Droga natomiast była dla mnie kompletną męczarnią. Wiecie, jak się czułam? Jak nastolatka jadąca na swoją pierwszą randkę - tak mi serce łomotało. Albo nie! Jak żona, która jedzie do własnego kochanka. Chociaż... w ogóle, o czym ja myślałam? Jechałam przecież tylko po to, żeby porozmawiać.
Wysiadłam na przystanku tuż przy jego osiedlu. Znałam drogę na pamięć, mogłabym iść tam z zamkniętymi oczami. Kod do domofonu również pamiętałam. Zero-cztery-zero-pięć, czyli jego data urodzin. Powoli przemierzałam kolejne stopnie na klatce schodowej, aż w końcu stanęłam na wycieraczce przed drzwiami odpowiedniego mieszkania.

~*  *  *~

Oddaję w Wasze "łapki" kolejny rozdział. Choć nie do końca taki, jak planowałam, pewnie trochę przynudzałam... ech, no, musicie przez to przebrnąć. Od przyszłego rozdziału zacznie się dziać i mieszać tak totalnie! Także ZAPRASZAM cieplutko :)
+ przepraszam za ewentualne błędy, nie sprawdzałam ;x


+ Wiecie co... wiem, że czytacie, bo jest masę wyświetleń na ostatnim rozdziale, a tylko dwa komentarze... 
no dziękuję, dziękuję! Foch z przytupem! ;D 

A pamiętajcie: komentarz=motywacja. :)










piątek, 22 maja 2015

17. Za dużo stresu, za mało jabłecznika.

- Zbyszek. - Złapałam go za nadgarstek. Minęła dłuższa chwila, jak się odwrócił i spojrzał na mnie takimi.. smutnymi oczami. - Skoro dzieci się sobą zajęły, to może dorośli też powinni?
Na te słowa lekko się uśmiechnął.
- To samo powiedziałem w Katowicach, jak Kubiak wyleciał za Majką z pokoju.- Na samo wspomnienie chyba obojgu nam się zrobiło cieplej w sercach.

- Zupełnie, jakby to było wczoraj, nie? - Westchnęłam głęboko.- I tak szybko obydwoje dojrzeliśmy...
  Zwolniłam uścisk na nadgarstku, a siatkarz powoli odwrócił się w moją stronę całym swoim ciałem. Zmarszczył brwi. Znałam tą minę, to spojrzenie. To był zaniepokojony Bartman, któremu leżało coś na sercu. Który chciał pójść głosem serca, ale rozum podpowiadał inaczej. Który podjął już decyzję, a ja jedynie mącę mu w głowie.
- Masz rację, powinniśmy porozmawiać. - Odezwał się w końcu. Jego mina stała się dla mnie nieodgadniona.
Choć nie miałam się z czego cieszyć, uśmiechnęłam się do siatkarza. Niby odwzajemnił mój uśmiech, ale to jeszcze nie było to. To nie był szczęśliwy Bartman. Chyba sam nie wiedział, jaki koniec będzie miała ta nasza rozmowa.
- Dasz mi tylko pięć minut? - Podrapałam się po głowie i obdarzyłam go błagalnym spojrzeniem. Zdziwił się, o co mi może chodzić. - Wezmę szybko prysznic, za niedługo pewnie Amelka się obudzi i nici z tego będą.
Oczywiście, zgodził się. Nie miał chyba i tak wyboru. Musiał przecież poczekać na Kubiaka, a trochę czasu minie, nim to się stanie.
- Rozgość się. - Powiedziałam do siatkarza. Sama natomiast poszłam do pokoju, wzięłam świeże rzeczy do przebrania i nim zamknęłam się w łazience, zerknęłam do Meli. Cóż, jak myślałam, spała jak zabita. Wstawała zawsze o tej samej porze, czyli miałam jeszcze jakąś godzinkę. Akurat na szybki prysznic i rozmowę z Bartmanem.
Weszłam do kabiny i poczułam ulgę, gdy tylko odkręciłam wodę. Pozwoliłam, by gorąca woda obmyła całe moje ciało. Czułam, jakby spłukiwała ze mnie cały ból, wszystkie zmartwienia. Nie myślałam wtedy o niczym; ani o Majce, ani o Bartmanie, ani o swoim pokręconym życiu. Naprawdę chciałam, by ta beztroska chwila trwała wiecznie.
Gdy już spłukiwałam szampon z włosów, usłyszałam dźwięki dochodzące z któregoś pomieszczenia. Szybko zakręciłam wodę.
- Co u licha?... - Natężałam zmysł słuchu. - O cholera! - Przeklęłam pod nosem, gdy zrozumiałam, że to Amelka płacze.
W pierwszej chwili pomyślałam, spokojnie Ola, przecież tam jest Bartman. W drugiej chwili jednak dopowiedziałam sobie, że to BARTMAN. Nie sądziłam oczywiście, że zrobi jej krzywdę, czy coś... ale on i podejście do rozpłakanego z nocy dziecka?
Doświadczenia raczej nie miał.
Szybko wyskoczyłam z kabiny prysznicowej i niezbyt dokładnie się wycierając, narzuciłam na siebie długą, sięgającą w pół uda tunikę. Wyskoczyłam jak poparzona z łazienki i aż przystanęłam w miejscu, z szaleńczo bijącym sercem.
Płacz dziecka ucichł.
Czyżby Amelka miała chwilowy napad płaczu i znowu zasnęła? No bo... czy Bartman poszedłby uspokoić małą?...
Powoli, zachowując idealną ciszę, zajrzałam do pokoju i to, co zobaczyłam, sprawiło, że uśmiechnęłam się pod nosem.
Zbyszek stał i delikatnie kołysał się na boki, tuląc w ramionach prawie trzyletnią dziewczynkę. Uspokajał ją przyjemnym dla ucha ciii... . A ona? Beztrosko spała w jego silnych ramionach, czując się bezpiecznie.
 Wtedy mnie zobaczył. Wyglądał na zmieszanego, choć kompletnie nie rozumiałam, dlaczego. Cóż, chyba nie każdy wyobrażał go sobie w podobnej sytuacji. A ja miałam szansę go takiego zobaczyć. Zatroskanego, spokojnego i odpowiedzialnego.
- Chyba miała koszmary... - Wytłumaczył niemalże szeptem, by jej nie zbudzić.
Podeszłam do nich i tak najzwyczajniej w świecie przytuliłam się do siatkarza, obejmując go w pasie ręką, a drugą głaskałam małą po główce.
- Śpi tak spokojnie. - Zauważyłam. Nie chciałam mówić, że dzięki niemu, bo nie chciałam go peszyć takimi słowami. Ta sytuacja była przecież dla niego nowa.
Bartman objął mnie jednym, wolnym ramieniem i poczułam, jak całuje mnie w czubek głowy.
- Tak mogłoby być zawsze. - Wyszeptał.
  Na te słowa moje serce najpierw przestało bić, a potem zaczęło walić w zatrważającym tempie. W oczach nagromadziły się gorzkie łzy, jednak nie dałam im upustu. Nie mogłam przy nim zapłakać.
Tak sobie jednak to zawsze wyobrażałam. Ja, mój mąż, dziecko. Cały ten obrazek ... nie był jednak prawdziwy. Był po prostu kłamstwem.
- Połóż ją do łóżeczka, proszę. - Powiedziałam i wyszłam z pokoiku dziecięcego.
Gdy tylko przekroczyłam próg, pojedyncze łzy popłynęły po rozgrzanych policzkach. Nie chciałam płakać, a ostatnimi dniami robię to nieustannie. Dlaczego tak jest? DLaczego nie potrafię cię cieszyć życiem tak, jak dawniej?...
- Maleńka, nie płacz... - Nawet nie zauważyłam, jak na przeciw mnie staje Bartman i kładzie mi dłonie na ramionach.
I wtedy najpierw złapałam jego koszulkę w swoje ręce i ściskałam ją, a potem moje czoło bezwiednie opadło na jego klatkę piersiową, tak z bezsilności. Znów płakałam.
- Dlaczego w moim życiu musiało się tak wszystko pomieszać?... Dlaczego ona straciła rodziców?! - Łkałam co raz głośniej. Żaliłam się, choć nie powinnam. Aż w końcu wyciągnęłam z serca to, co leżało na samiusieńkim dnie... - Dlaczego... dlaczego Zbyszku wtedy odszedłeś...
 Poczułam, jak jego ręce się zsuwają z moich barków na plecy, i mocno mnie do siebie przytulił. Rozluźniłam pięści, ręce opadły w dół. I pozwoliłam, by ten czas w jego silnych objęciach się choć na chwilę zatrzymał.

Siedzieliśmy w salonie i piliśmy kawę, kiedy wróciła Majka z Michałem. Z początku nie mogłam wywnioskować, co się stało między nimi. Siatkarz nawet nie wszedł, tylko zgarnął Bartmana i obydwoje pojechali się przygotować do treningu.
Jeśli chodzi o mnie, ze Zbyszkiem nie rozmawiałam. Siedzieliśmy w milczeniu, popijając gorący napój. W tamtym momencie wystarczała mi zaledwie jego obecność, choć byłam również świadoma, że koniec końców będziemy musieli rozwiązać tą sytuację. Dlaczego? Bo Bartmanowi - jak każdemu normalnemu człowiekowi - cierpliwość się w końcu skończy. A po drugie, cóż, ślub tuż tuż, bo już za trzy miesiące.
Ślub. Brr. Nie wiem, czy nazwać to szczęściem, że moja przyszła teściowa się wszystkim zajmuje.. chyba tak, bo ja sama nie miałabym do tego głowy.
- Majka. - Odezwałam się, ponieważ dziewczyna siadła na kanapie i nic nie mówiła. Co było oczywiście dziwne, jeśli chodziło o jej osobę. - No i co z tym Michałem?
- Myśli.
Dużo mi to powiedziało, doprawdy.
Cmoknęłam zniesmaczona i usiadłam obok niej, lekko zwracając się ciałem w jej stronę. Nie podobała mi się jej mina.
- Co to w ogóle za małżeństwo, co?- Dopytywałam.
Początkowo się w ogóle nie odzywała. A jak już zaczęła wszystko opowiadać, to zrobiła to przysłowiowym "jednym tchnieniem". W sumie to po całej opowieści sama nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Ale się wpakował. - Skwitowałam życie siatkarza w końcu.
Majka westchnęła. Oparła się o dużą poduszkę, która była za jej plecami, i założyła ręce za głowę.
- A było tak pięknie.
Źle się dzieje, jak Ruda wygląda na wyluzowaną, a błądzi spojrzeniem gdzieś po suficie, po meblach... a unika mojego spojrzenia. Chciało jej się płakać.
- Ale kobieto, przecież powiedział ci, że chce być z tobą.- Zauważyłam.
- Ale nie powiedział, że się rozwiedzie. A sorry, nie mam zamiaru być coś ala kochanką.
- Daj mu chwilę czasu do namysłu. Widocznie nigdy się nie spodziewał, że się zakocha, a nagle pojawiłaś się ty. - Położyłam jej pokrzepiająco rękę na ramieniu. Spojrzała na mnie spod byka.
- Od kiedy ty Kubiaka bronisz? - Zmarszczyła czoło. Potem pod jej nosem pojawił się cwaniacki uśmieszek. - Ty, gadałaś z Bartmanem?
Wyprostowałam się i schowałam twarz w dłoniach. Potem palcami przeczesałam włosy, które miałam ochotę wyrwać z głowy w tamtym momencie. Koniec końców zdobyłam się jedynie na głębokie westchnięcie.
- Mieliśmy to zrobić.
- No?
- No i dupa. Przyszliście. - Skłamałam. Po co jej miałam wyjaśniać, że w tamtym momencie jedynie cisza była nam potrzeba, i obecność tej drugiej osoby?
- Teraz to ja was będę na sumieniu miała. - Cmoknęła zniesmaczona. SIęgnęła po telefon i najwidoczniej wybierała czyjś numer. - Zadzwonię po niego, a sama się zmyję.
W tym momencie wyrwałam jej telefon z ręki. jak zobaczyłam, że już dzwoni do Bartmana, rozłączyłam się nim rozbrzmiał pierwszy sygnał.
- Nie, oszalałaś! - Trzymałam ten telefon z dala od niej. Skubana, nie wiadomo co jej do łba jeszcze przyjdzie!- Masz Whiskas zamiast mózgu?! Dopiero co stąd wyszedł!
Ruda śmiesznie wydęła usta. Wstała i wyrwała mi z ręki swój smartfon.
- Dobra, nie zadzwonię. Ale masz z nim pogadać, kretynko. - Pogroziła mi palcem.
I tym jakże miłym akcentem, pożegnałam się tego dnia z przyjaciółką.

***
Zbyszek
Zbyszek nie mógł się pozbierać całe popołudnie. Po tym, jak odstawił Miśka do domu, wrócił do siebie ogarnąć się na trening. I to na nim powinien się skupić, cholera, a nie na całej tej sytuacji.
Jego myśli jednak wciąż krążyły wokół Aleksandry. Cała ta poranna sytuacja w jej domu...
Gdy dziewczyna poszła wciąż prysznic, on wciąż krążył koło pokoiku dziecięcego. Bał się, że przez te piętnaście minut małej mogłoby się coś stać. Albo mogłaby płakać. Nie chciał wyjść przy Oli na nieodpowiedzialnego faceta! CO to, to nie! Przecież starał się o kobietę z dzieckiem - musiał pokazać, że się do tego nadaje.
Serce mu podeszło do gardła, kiedy mała autentycznie zaczęła płakać! Szybko wszedł do pomieszczenia i tak... instynktownie, wziął małe dziecko na ręce, przytulił i uspokajał.
Uwierzcie, on sam siebie nie poznawał. I Oli mina mówiła to samo, gdy stanęła w progu.
Do tej pory ma w głowie jej spojrzenie. Trochę zdziwione, trochę... pełne miłości. On sam natomiast zapewne spiekł buraka. Cała ta sytuacja przecież była dla niego taka nowa.
Zrozumiał, jaka jest to odpowiedzialność. I rozumiał teraz, dlaczego dziewczyna najzwyczajniej w świecie bałaby się mu powierzyć zadanie rodzica. Znała go na wylot, wiedziała, jaki był. Poza tym on teraz sam się zastanawiał, czy by podołał. Rodzicielstwo to jednak bardzo ciężka rzecz.
  Rozmyślania towarzyszyły mu ciągle - jak jadł obiad, jak się pakował na trening, jak jechał na Podpromie. A myślicie, że mógł się skupić na grze? A guzik!
- Bartman, do mnie! - Trener od razu wyłapał jego niedyspozycję do gry, po kolejnym nieudanym ataku.
Siatkarz podbiegł do Kowala i podrapał się po głowie. - Przepraszam, trenerze, po prostu mam pełną głowę wszystkiego.
Choć wyraził swoją skruchę, trener dalej był zły. "Dziewiąty" zawodnik był przecież jego podstawowym zawodnikiem.
- Jak wchodzisz tu, na tą salę, czy jeździsz na mecze, musisz odkładać wszystkie prywatne sprawy na bok i skupić się tylko i wyłącznie na siatkówce. - Powiedział dobitnie trener. - Jutro przyjeżdża Jastrzębski do nas na mecz. Jak będziesz grał tak, jak dzisiaj ćwiczysz, ściągam cię z boiska od razu.
 Bartman zacisnął usta w wąską linię. Trener miał prawo, żeby go tak traktować, pomyślał. Grał jakby pierwszy raz piłkę na oczy widział.
 Cholera jasna, syknął do siebie w myślach. Był pewien, że sytuacja raczej się nie poprawi, jeśli nie wyjaśni wszystkiego z Olką. Albo z nim będzie, albo zniknie z jego życia. Albo jedno, albo drugie.
  Jeszcze jest przecież Ewelinka. Masakra! Automatycznie spojrzał na trybuny, gdzie sobie siedziała i przyglądała się chyba wszystkim, tylko nie jemu. Przynajmniej robi mu powody, dzięki którym z łatwością z nią zerwie.
- Niewiele się odzywałeś, stary, po rozmowie z Majką. - Zbyszek zaczepił Kubiaka, gdy była chwila przerwy.
- No bo... w sumie dziwnie to przyjęła. No i dała mi ultimatum. - Westchnął głęboko Kubiak. - Wiesz, albo rozwód, albo "nara".
Tak, to jest wolne, męskie tłumaczenie ładnych, kobiecych słów.
- No a czegoś ty się spodziewał? Że padnie ci w ramiona? - Zakpił z niego przyjaciel.- To było przecież oczywiste, że tak powie. Która by chciała spotykać się z żonatym facetem...
- Kurwa. - Przeklął pod nosem. - No wiem, ale ...
- Jakie "ale"? - Bartman wstał, bo byli już wzywani na boisko przez trenera. Kubiak również wstał. Nim wrócili do treningu, dodał- przynajmniej zrobisz coś z tym swoim pojebanym życiem.

***
Siedziałam w domu, gdy następnego dnia nasi siatkarze podejmowali Jastrzębski Węgiel. Wszyscy spodziewaliśmy się dużego widowiska - wiadomo, dwie potężne drużyny. Nie wiem, jak chłopcy, ale Majka była cała zestresowana całym tym "eventem" siatkarskim, bo gdy wpadła do mnie przed meczem, zjadła pół brytfanki jabłecznika, który upiekłam.
- Wiedziałaś, cholera, że zajadam stres - mówiła z pełnymi ustami - a jak na złość zrobiłaś ten swój jabłecznik, który tak uwielbiam!
Mała Amelka zaczęła się śmiać.
- I ty przeciwko mnie! - Oburzyła się Ruda.
- Ciocia jest sodka! - Klasnęła mała w dłonie. Sama zaczęłam się śmiać z tej sytuacji. No bo, Majka "słodka"? Nieźle jej Melka słodziła! Tylko ta "słodka" dziewczyna teraz siedziała nieźle naburmuszona.
- Kobieto, wiesz, że za godzinę mecz? - Zapytałam, wciąż się śmiejąc. - Jak chcesz to ci zapakuję na wynos. - Wprost nie mogłam się powstrzymać!
- A idź, cholero, w dupę mi pójdzie przez ciebie! - Wstała, w końcu się uśmiechając. Już miała wychodzić, jak się odwróciła w progu - oglądacie dzisiaj mecz, nie?
- Jaki mec? - Zapytała mała.
- Siatkówka. - Wyjaśniła jej Ruda. - Wiesz, twoich dwóch wysokich wujków będzie wylewało z siebie siódme poty, żeby nas zadowolić.
- Majka! - Zażenowałam się, ale koniec końców wszystkie się śmiałyśmy. Nawet mała Mela.
  Po godzinie, uwierzcie lub nie, ale mała blondyneczka sama się dopominała, żeby przełączyć jej na mecz. Zasiadła wygodnie na małej, kolorowej pufce przed telewizorem i autentycznie, jak zahipnotyzowana patrzyła się na rozpoczynające się siatkarskie spotkanie.
Stałam z tyłu. Wyciągnęłam telefon i zrobiłam zdjęcie ten niecodziennej sytuacji. Szybko wystukałam MMSa i wysłałam, w ogóle się nie zastanawiając nad tym, co robię. Ale pisząc go, uśmiechałam się do siebie pod nosem.
Potem zasiadłam przed telewizorem i razem kibicowałam razem z nią. Oczywiście, największą sensacją dla Amelki był fakt, że w "pudle" był Zbyszek i Michał. To nic, że nie rozumiała w ogóle tej gry. Ale byłam wtedy pewna, że wyrośnie z niej na pewno wierny, rzeszowski kibic.

***
Zbyszek.
Długo odkładał wyjście na boisko. Ślamazarnie się przebierał, wciąż nie będąc gotów na ten pojedynek. W tamtym momencie czuł się słaby, bezsilny. Bał się, że nic mu nie będzie wychodzić. Pierwszy raz, Zbigniewa Bartman, bał się wyjść z szatni.
- Zbieraj dupę, kretynie, trzeba im nakopać. - Kubiak klepnął go w ramię.
- Właśnie, ty to musisz im pokazać, jak się rozwinąłeś, odkąd nie grasz w JW. - Dorzucił Ignaczak, cały naładowany pozytywną energią przedmeczową.
Tak, świetnie - pomyślał Bartman - naprawdę pokrzepiające był słowa Igły. Pogrążyły go jeszcze bardziej.
I wtedy rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości. Zdziwiony Bartman wygrzebał z torby sportowej komórkę. Otworzył wiadomość od razu, gdy zobaczył, że przysłała ją Olka.
Wstrzymał oddech, gdy jego oczom ukazało się zdjęcie dziecka wpatrzonego w telewizję, w transmisję z Podpromia. "Lepiej wygrajcie, bo mała wam kibcuje!" .
Zbyszek długo się przyglądał temu MMSowi. Zdziwiony? Zaskoczony? Może trochę. Ale po chwili te emocje wywołały na jego twarzy delikatny uśmiech.
Wrzucił telefon do torby.
- To co - wstał, jakby coś dodało mu wewnętrznej siły - chodźcie, mamy kogoś do pokonania!
I w ten sposób Resovia pokonała 3:0 Jastrzębski Węgiel, a MVP tego meczu został nie kto inny, jak sam Bartman.

Pierwszy raz od dłuższego czasu wrócił do domu niezwykle zadowolony.
Pierwszy raz od dłuższego czasu nucił sobie wesołe melodie pod nosem, szykując sobie kolację, myjąc się, szykując się do spania.
I pierwszy raz od dłuższego czasu zasnął dosyć szybko, nie martwiąc się wszystkim. Zasnął, tak po prostu, beztrosko.
Nie dane mu się jednak było wyspać.
Był środek nocy, gdy rozbrzmiał jego telefon. Był naprawdę wkurzony. Nie odbierał. Ale gdy telefon zadzwonił drugi raz, sięgnął po niego, by nawrzeszczeć albo na Kubiaka, albo po prostu zerwać z Eweliną. TO były jedyne dwie możliwości - dzwonił albo on, albo ona. Nie spodziewał się W OGÓLE, że na wyświetlaczu pojawi się imię "Ola".
- Ola. - Odebrał od razu. - Co jest?
Zamiast słów, usłyszał głośny płacz. Serce momentalnie mu zamarło.


~* * *~

KOMENTOWAĆ, BO STRZELĘ FOCHA I PRZESTANĘ PISAĆ. 
POZDRAWIAM :D


PS. JAK MYŚLICIE, CO SIĘ STAŁO, ŻE OLA ZADZWONIŁA ZAPŁAKANA?