Plask.
Moje mocne uderzenie w twarz chyba mocno go zszokowało. Aż dłoń przyłożył do piekącego policzka i wytrzeszczył na mnie oczy.
- Bartman, tak ma wyglądać twoje "chcę porozmawiać"?! - Warknęłam. - Zresztą, czemu mnie to dziwi! Zawsze tak robiłeś. - Byłam zła niczym osa. - Nigdy więcej tego nie rób.
Odwróciłam się na pięcie i odeszłam.
***
To był dla niego szok. Naprawdę nie spodziewał się, że dostanie w twarz. Dobra, może zbyt gwałtownie to zrobił, zbyt nachalnie, ale nie mógł inaczej. Chciał poczuć jej dotyk, jej bliskość. Pokazać jej ile dla niego znaczy, bo tego nie da się ubrać w słowa. Poza tym... nigdy nie potrafił mówić o swoich prawdziwych uczuciach. - Cholera. - Syknął sam do siebie, trzymając się wciąż za piekący policzek.
Dziewczyna zniknęła na schodach. On natomiast skierował się do łazienki. Tam opłukał twarz zimną wodą, starając się chociaż trochę oprzytomnieć.
Po chwili dołączył do pozostałych na zewnątrz. Od razu zwrócił na nią uwagę; zachowywała się jakby nic się nie stało. Może niepotrzebnie się tak starał? Przecież miała narzeczonego. Miała mężczyznę, którego kochała najwyraźniej. A to oznaczało jedno.
Nigdy nie pozwalał sobie na przyjaźń damsko-męską, zwłaszcza z dziewczyną, z którą łączyło go coś więcej. Najlepiej dla niego byłoby zerwać z nią kontakt i skupić się na tym, co istotne. Na siatkówce.
- Co ty taki niemrawy się zrobiłeś, co? - Zagadnął Kubiak po cichu swojego kolegę. - Toalety nie znalazleś?- Zakpił.
- Nie, znalazłem. - Burknął pod nosem. - Gorzej ze zgubionym sercem.
Kubiak spoważniał, nic już nie powiedział. Po spojrzeniu przyjaciela poznał, że chodzi o Olę. Ale co ten kretyn mógł zrobić, że dziewczyna już nawet na niego już nie spojrzała tego wieczora?
Tego Michał nie wiedział. Jedyne, co przyszło mu do głowy, to że Bartman jak zwykle wszystko spierdolił swoją gwałtownością. I jeśli serio mu zależało, powinien działać powoli. Tak jak robił to on. Ruda siedziała obok niego, uśmiechnięta od ucha do ucha. Na pewno tego nie spieprzy. Na pewno. I już nigdy nie postawi durnych zachowań Zbyszka i ratowania jego tyłka, przed dziewczyną, na której mu zależy...
Dobra. Był jego przyjacielem od zawsze, na zawsze. Ale u licha, był stary, mógłby się zająć sam swoim życiem... a znając życie będzie musiał mu pomóc.
- Nie bój się, nie chcę twojej pomocy. - Powiedział ZB9, jakby czytając mu w myślach.
Wtedy odezwała się, o dziwo, Ewelina. Wszyscy się zdziwili, bo od dłuższej chwili pisała wiadomości na telefonie i się nie odzywała.
- Zbysiu, jedziemy już? - Zapytała, zarzucając blond włosy do tyłu.
Siatkarz nie myślał długo nad odpowiedzią.
- Dobra, to chodźmy. - Wstał i przepuscił dziewczynę przodem. Sam zwrócił się do pozostałych. - Dzięki za udane spotkanie.
- Nie, to my dziękujemy, że przyszliście. - Marcin się uśmiechnął. - Wpadajcie częściej!
Tak, jasne - pomyślał poirytowany Bartman - najlepiej codziennie! I na wesele też przyjadę!
I gdy odjechali Bartman już wiedział, że jego noga więcej w tym domu nie postanie.
***
Niedzielny poranek był ciężki dla wszystkich, łącznie z Amelką. Z samego rana narobiła hałasu tylko o to, że nie wiedziała, gdzie jest jej nowy miś od Bartmana. Oczywiście, znalazł się bardzo szybko, ale mała musiała pokazać swój charakterek.
Kubiak byłby chyba najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi (w końcu już drugi raz budzi się obok pięknej kobiety) gdyby nie cholerna informacja dotycząca zmiany godziny jego dzisiejszego treningu. Musiał pędzić do domu i się szybko jakoś ogarnąć, a jakoś niekoniecznie mu się ten fakt podobał.
Przez to automatycznie ruda była przygnębiona. Miała nadzieję na błogą niedzielę z Miśkiem, a wyszło tak, że oboje muszą szybko pędzić na halę. Dodatkowo fizjoterapeuta klubowy miał dla niej jakąś dodatkową robotę. Może jakoś by to zdzierżyła, ale widząc w fatalnym stanie swoją przyjaciółkę Olę nie mogła sobie podarować, że najprawdopodobniej nie znajdzie dla niej nawet chwili.
No właśnie, jeśli chodzi o Aleksandrę... niby nic poważnego. Na kacu nie była, może trochę lekko ją głowa bolała, ale to raczej z niewyspania i przemęczenia. Problemy ze snem co raz bardziej jej dokuczały i przeszkadzały w normalnym funkcjonowaniu. Na dodatek jeszcze siedział jej w głowie cholerny, zielonooki siatkarz. Mogła przewidzieć, że to się tak cudownie nie skończy. Po cholerę go zapraszała?
Dobra, mniejsza z Bartmanem. Miała teraz większe zmartwienia. Do Marcina zadzwonił jego ojciec. I uwierzcie, to wcale nie była miła rozmowa. Marcin był prezesem w jego firmie, dlatego rozmawiał z nim przeważnie tylko i wyłącznie o pracy. Stary nie należał do bardzo rodzinnych i uczuciowych osób. Jednak wiadomość o tym, że Marcin się oświadczył, rozniosła się niezwykle szybko po wszystkich firmowych oddziałach, po wszystkich miastach, aż dotarła do jego ojca. Rzecz jasna, nie był zadowolony, że dowiedział się ostatni. Radował go jednak fakt, że jego syn w końcu postanowił coś ze swoim życiem zrobić.
- No i co powiedział? - Zapytała Ola, karmiąc Amelkę.
- Cio powiedział? - Powtórzyła mała.
- No, będziemy mieć gości. - Podrapał się po gęstej, brązowej czuprynie.
- Co masz na myśli? Na obiad wpadają?
Westchnął i namyślił się chwilę.
- Obiad jeszcze bym zdzierżył....
- Marcin, mów.
- Nie wiem jak ojciec, ale matka chce tu zostać jakiś czas.- Wyjaśnił. - Ale w sumie, może przeżyjemy.
Jak? Jeśli oni z nimi zamieszkają, tajemnica może wyjść na jaw...
***
Moje całe ciało przeszedł dreszcz. Ze strachu. Dobra, nie dziwiłam się, że chcą poznać narzeczoną syna. Ale niekoniecznie jego matka musi z nami zamieszkać.. ja nie wiem, jak my to "ogarniemy". Będzie nas obserwować. Mnie, jego. W końcu się zorientuje, że coś jest nie tak, a wtedy...
Cholera, nawet nie chcę myśleć, co wtedy będzie. Chociażby z małą Amelką.
Prawda jest ciężka. Prawda jest tylko między nami i tak powinno zostać. Jeśli ktokolwiek dowiedziałby się... cóż. Może i przymknęliby na to oko. Ale nie byłam przekonana, czy jego rodzice by to zdzierżyli.
- Dobra, Marcin. - Powiedziałam. - Damy radę. - Nie wiem, czy próbowałam o tym przekonać jego czy siebie.
- Jesteś wspaniała. - Cmoknął mnie w czoło, a mi się zrobiło na sercu lżej.
Po śniadaniu całe do południe spędziłam w kuchni, podczas gdy Marcin zajmował się Amelką. Nawet nie miałam czasu rozmyślać nad kolejnym durnym zachowaniem Zbyszka. Zamiast tego wyglądałam przez kuchenne okno , z uśmiechem na twarzy obserwowałam, jak się bawią. To było wspaniałe uczucie. Zupełnie jakby... jakbyśmy byli prawdziwą rodziną. Tak właśnie sobie to wyobrażałam. Takie uczucie chciałam w sobie nosić - spokój, beztroskę, rodzinną miłość.
- Cholera! - Krzyknęłam. Przez to całe rozmyślanie o pięknym, rodzinnym życiu zapomniałam o cieście w piekarniku. Włożyłam dużą rękawicę i wyciągnęłam brytfankę. To nie było ciasto, to był węgiel od spodu.- No ja nie mogę, spaliło się!
Już nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać. Przecież nie mogłam dać takiego wypieku jego rodzicom! Podobno byli aż nazbyt poukładani, na pewno by mnie wywalili z rodziny, mimo że jeszcze do niej nie należałam. Co ze mnie za Pani domu!
Nie poddałam się. Mimo że to ciasto wylądowało w koszu, zrobiłam następne, już udane. Obiad również przygotowałam. Równo o czternastej trzydzieści ocierałam spływający pot z czoła i czując się tak, jakbym wygrała wojnę.
Zabawne, bo ona miała dopiero nadejść.
Stałam przed lustrem i przyglądałam się dziewczynie w odbiciu. Nie była brzydka. Wysoka, zgrabna, z długimi kasztanowymi włosami. Śniada cera i delikatne rumieńce na policzkach. Usta podkreślone jasną szminką.
Wszystko było idealne, nawet stara sukienka wydawała się rozpocząć nowe życie. Brakowało jednak tej dziewczynie czegoś... czegoś w oczach. Jakiegoś błysku? Iskierek? A może to nie o oczy chodziło, tylko o serce, które wciąż pozostawało puste?...
- Kochanie! - Zawołał mnie Marcin. - Przyjechali!
Była piętnasta trzydzieści. Idealnie. Ani oni się nie spóźnili, ani ja nie byłam dalej w proszku.
- Już idę! - Odkrzyknęłam i z szaleńczo bijącym sercem zeszłam do gości.
**
Poniedziałek. Pierwszy raz od długiego czasu na niebie zebrały się czarne chmury zwiastujące deszcz. Raz po raz grzmiało. Wszędzie panowała dziwnie nieprzyjemna atmosfera, która sugerowała, by dla własnego dobra pozostać w domu.
Ruda miała podobny dylemat. Doszła jednak do wniosku, że o pogodę nie ma co zostawać w domu. Przed treningiem Resovii miała uzupełnić trochę dokumentacji medycznej zawodników z drużyny, a potem przynajmniej będzie mogła spędzić trochę czasu z Miśkiem.
Już w drodze na halę złapała ją ulewa. Potem jeszcze utknęła w korku, bo był jakiś wypadek. Koniec końców na halę na Podpromiu dojechała strasznie spóźniona. I potem.. no właśnie.
- Cześć. - Z początku jej nie poznała. Była przemoczona do suchej nitki. Kasztanowe włosy były oklapnięte, mokre. A jej cera nierealnie blada.
Siedziała na schodach prowadzących na halę. Widząc nadjeżdżający samochód Rudej podniosła się.
- Matko, Ola! Co ty tu robisz? - Ruda była niesamowicie zmartwiona widokiem przyjaciółki w takim stanie.
- Dzwoniłam, masz chyba rozładowany telefon.
Tak, tego nie musiała sprawdzać. Zostawiła ładowarkę tutaj, w gabinecie, a bateria padła jej wczoraj wieczorem.
- Zapomniałam ładowarkę stąd zabrać. - Wytłumaczyła.
- Domyśliłam się. Zadzwoniłam tutaj, powiedzieli że powinnaś tu być godzinę przed treningiem.
- Kurde, wypadek był i dlatego jestem spóźniona. Ale to nieważne - popchnęła koleżankę do budynku - jesteś cała mokra, wymarzłaś. Chodź, dam ci jakieś suche ubrania i herbatę. Jeszcze by tego brakowało, żebyś się rozchorowała.
Weszły do środka. Ruda tak jak powiedziała, tak zrobiła. Dała przyjaciółce jeden dres dla pracowników z logiem Asseco, a mokre ubrania powiesiła do przeschnięcia. Potem zrobiła dwie herbaty z cytryną i miodem. Jedną dla siebie, drugą dla Oli.
- Dzięki. - Powiedziała szatynka, biorąc kubek gorącego napoju do rąk.
- Dobra, a teraz mów, co się stało. Dlaczego nie siedzisz w domu z Amelką tylko walasz się po ulicach w taką pogodę? Nie ogarniam.
- Wyobraź sobie, że... wczoraj rodzice Marcina przyjechali na obiad.
- O cholera. - Aż się ruda zakrztusiła herbatą. - Musiało być strasznie.
- I było! Daj spokój. Na każdym kroku jakieś komentarze. Wszystko robiłam źle. Najpierw to nie ja ich powitałam tylko Marcin, byłam niestosownie ubrana, obiad podany za późno, to, tamto, było niedobre, ciasto zbyt słodkie... - Wyliczała. - mogłabym mówić w nieskończoność, co robiłam źle.
- Dobra, ale przeżyłaś. Jedno popołudnie. Ale o co chodzi dzisiaj? - Dopytywała się z troską w głosie.
- To że jego matka z nami została.
- O ja pierdziele.
Ruda wiele słyszała o tej kobiecie. Fakt, była podobno kobietą bardzo elegancką, kulturalną. Ale towarzyszył temu egoizm, chęć pokazywania wyższości nad innymi i za grosz rodzinnych uczuć.
- Dzisiaj rano wysłała mnie na porządne zakupy. Miałam sobie kupić jakieś "eleganckie, odpowiednie ciuchy, jak to przystało na narzeczoną Marcina". - Zacytowała ze skrzywioną miną. - Ona została z Amelką. Nie chciałam jej ciągnąć w taką pogodę...
Ruda poklepała ją pocieszająco po ramieniu. Współczuła jej niesamowicie. Nie dość, że wyrzekła się wszystkiego dla tej małej, to jeszcze teraz jego feralni rodzice. - Spokojnie, przyda ci się dzień odpoczynku. Ostatnio nic tylko siedzisz w domu z małą. - Uśmiechnęła się Majka. - Po treningu jedziemy do mnie.
- To dopiero początek, a ja już przegrywam... - Burknęła pod nosem. Miała ochotę płakać, naprawdę.
- Hej, nie ważne ile razy się potkniesz. Ważne, żebyś zawsze miała się siłę podnieść, wtedy będziesz zwycięzcą. - Ruda przytuliła przyjaciółkę.- Ale teraz muszę trochę popracować. Poczekasz na mnie na trybunach na hali? Będziesz mogła sobie obejrzeć trening chłopaków.
- No... no nie wiem... - Burknęła pod nosem. Wizja spotkania Bartmana niekoniecznie jej się podobała. Był zbyt wybuchowy, więc bardzo prawdopodobne byłoby, że starałby się odreagować uderzenie w twarz i trochę podnieść swoją urażoną, męską dumę.
- Nikt ci nie każe z nim rozmawiać. - Ruda doskonale wiedziała, dlaczego jej przyjaciółka się waha. - W zespole jest kilkunastu innych, fajnych kolesi, na których sobie możesz popatrzeć.
- Na przykład na Miśka? - Zaśmiała się szatynka. Ruda od razu zdzieliła ją w ramię.
- Nie, on jest mój! - Zaśmiała się i odprowadziła ją na halę, wcześniej uprzedzając trenera, że Ola na nią tam poczeka. Oczywiście, nie miał nic przeciwko.
Siatkarze już się rozgrzewali, gdy weszły na salę. Michał szeroko się uśmiechał i machał jak małe dziecko. Pozostali spoglądali zaciekawieni, jednak nie na swoją fizjoterapeutkę, którą doskonale już znali, a na jej koleżankę.
Bartman od razu zwrócił na nią uwagę i aż w nim krew zawrzała. Do głowy od razu wpadła sytuacja z jej domu, kiedy z wielkim impetem oberwał w twarz. Dalej nie mógł tego zrozumieć i dalej o tym rozmyślał. O niej. Wspominał Katowice, kiedy była taka otwarta. Taka radosna. Taka... taka wyłącznie jego. I nie mógł się pogodzić z tym, że teraz ma ją ktoś inny. Jakis tam Marcin, który - swoją drogą - przypomina bardziej chuchro niż faceta. Jak on może dać jej jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa?!...
- ... Bartman. Bartman! - Powtarzał Igła. - Ogarnij się, chłopie. Atak.
- Aa, no. Dobra. - Podniósł się i westchnął.
Jak ja mam się skupić na treningu, podczas gdy ona tu jest, co?! - pomyślał. Fuknął pod nosem i wziął piłkę.
- Hej, Zibi, czy to nie Ola? - Zagadnął go Piotr. - Czy ja mam już jakieś rozdwojenie jaźni?
- No wczas, chłopie. - Westchnął Kubiak, który od dłuższego czasu krążył obok Bartmana, by ten nie zrobił nic głupiego. - Trochę jej się w życiu pomieszało i mieszka teraz na obrzeżach Rzeszowa.
- Ola, nie Ola, mam wyjebane. - Skwitował ZB9. Nie miał zamiaru wdawać się w dyskusję z Pitem o Olce. Wziął piłkę i odbił do Tichacka. Piłka poszybowała tuż przy siatce i uderzył w nią jak najmocniej mógł. Oczywiście, trafił idealnie w boisko.
- Bartman się dziwnie zachowuje... - Namyślił się Nowakowski, wciąż się zastanawiając, dlaczego Bartman tak na nia zareagował.
- Eee, tam. Wydaje ci się. - Michał próbował odwrócić uwagę kolegi od tej sytuacji. Wtedy jednak do rozmowy dołączył się jeszcze Jochen Schops i cała akcja się zaczęła...
- Niezła ta koleżaneczka Majki. - Stanął obok nich i patrzył na dziewczynę, która teraz sama siedziała na trybunach i pisała coś na telefonie komórkowym. - Znacie ją?
- Tak, to Ola. Z Katowic ją znamy. - Powiedział CIchy Pit. - Ale lepiej nie....
- .. co nie, co nie! - Zaśmiał się. - Wolna? Zajęta?
- Ty, na pewno nie dla ciebie wiec się nie interesuj! - Warknął Bartman, który usłyszał rozmowę kolegów.
Nie wyglądało to najlepiej. Bartman się zdenerwował. Nie dość, że rywalizował z Schopsem o miejsce atakującego w pierwszej szóstce, to jeszcze interesował się Olą.
- Z tego co wiem, to ty masz laskę, więc co ci do tego? - Jochen zmarszczył brwi.
- Wiecie, może lepiej zmieńmy temat.. - zaproponował Cichy Pit, ale nikt go nie posłuchał.
- A wy co tak stoicie? O nowej gadamy? - zaciekawiony Kosa nagle się dołączył do konwersacji.
- A kij wam w oko, odpierdolcie się od niej po prostu!
- Gdyby trener tu był... - Westchnął Cichy Pit, ale zaś nikt na niego nie zwrócił uwagi. Typowa "męska" pogadanka.
- Czyżby dała ci kosza? - Jochen nie dawał za wygraną. Nie wiedział jednak, że dzięki temu niewinnemu żarcikowi dodał oliwy do ognia.
Bartmana aż nosiło. Naprawdę miał ochotę coś rozwalić. Nie dość, że sam wewnętrznie nie mógł sobie z tą sytuacją poradzić, to jeszcze jego koledzy musieli go dobijać.
- Debile, zamiast gadać to weźcie się do roboty! - Krzyknął Igła. - Kowal wraca!
Bartman jednak był tak zły, że musząc odreagować po prostu wyszedł z hali. Nawet Kubiaka nie posłuchał, by został na treningu. Minął po drodze trenera, jednak ten widząc jego minę nawet go nie zbeształ za opuszczanie treningu bez pozwolenia. Czemu?... bo pierwszy raz zobaczył, że po policzkach silnego Bartmana spływają łzy...
Łzy bezsilności...
Zapłakał na drugim końcu korytarza, wcześniej upewniwszy się, że żaden kolega za nim nie poszedł. To byłby wstyd, gdyby zobaczyli go w takim stanie. Wszystkie zgromadzone w nim emocje skumulowały się i wybuchły w najmniej oczekiwanym momencie. Nienawidził tego. Nienawidził swoich słabości. Swoich uczuć. Tego, że nie potrafi sobie z czymś poradzić.
Co ona z nim robiła, że samą obecnością doprowadzała go do takiego stanu?! Jeszcze trochę a przestanie sobie radzić i w życiu, i w siatkówce...
- Hej. - poczuł, jak ktos kładzie mu rękę na ramieniu. Dziewczęca, delikatna. Czyżby to była Ola?... Nie, niemożliwe. - W porządku? - Zapytała.
- Nie, nic nie jest w porządku. - Nawet się nie odwracał. Mimo że to była Majka, nie chciał by zobaczyła go w takim stanie.
- Wiesz, jej też nie jest łatwo.
- Tak, właśnie widzę! - poirytował się. - Ma narzeczonego, fajnego dzieciaka, dom, idealne życie. Ona się pozbierała, a ja?! Wkurza mnie to, że się tak tym przejmuję. Że nie potrafię zapomnieć. Cholera jasna!
- Zbyszek...- Położyła mu ręce na ramionach, starając się go choć trochę uspokoić.
- Majka, ja pierdole. Ja po prostu nie potrafię już nic normalnie zrobić! Ja... - złapał się za głowę- Kurwa mać, jak zwykle wszystko spierdoliłem! Majka, ja ją kocham! Kocham Olkę! Kocham, ale jest za późno...
***
Wyszłam z sali chwilę po tym, jak o dziwo Bartman ją opuścił. Marcin napisał mi wiadomość, że mnie stąd odbierze i zabierze do domu, chciałam zatem wziąć ubrania i podziękować Majce za pomoc. Nie było jej jednak w gabinecie. Usłyszałam jej głos gdzieś z oddali, z drugiego końca korytarza. A zaraz potem jego głos.
Słyszałam, jak cierpi. Płacze. Naprawdę to był Bartman? Silny, niepokonany Bartman płakał? Widziałam, że miał jakąś kłótnię na sali z chłopakami, ale niespecjalnie się tym zainteresowałam. A może jednak powinnam była?...
Stanęłam w bezpiecznej odległości, za ścianą, i przysłuchiwałam się rozmowie. Wiem, że nie powinnam. Ale musiałam. Czego do tej pory żałuję.
- Zbyszek... - Słyszałam głos rudej. Aż widziałam w głowie obraz, jak marszczy brwi. Na pewno starała się go pocieszyć.
Chwilę nic nie słyszałam. Głos Bartmana był totalnie niewyraźny. Zrozumiałam tylko, że jest wkurzony. Nie, nie wkurzony. Zdesperowany? Zdruzgotany? Ten głos był pełny bólu, naprawdę. Chyba pierwszy raz byłam świadkiem tego, w jakim stanie może się znajdować mężczyzna.
- ... jak zwykle wszystko spierdoliłem! - Doszło do mnie. - Majka, ja ją kocham! Kocham Olkę! Kocham, ale jest za późno ... - jego głos powoli cichł, a wraz z nim moje serce powoli przestawało bić.
Dlaczego mi to robisz, Zbyszku? Cóż ja mogę teraz zrobić? Mieszasz mi w głowie, mieszasz mi w sercu. Pojawiasz się ja zwykle niespodziewanie, wprowadzając zamęt w moje "idealne" życie.
Czułam sie niesamowicie słabo, gdy skierowałam się ku wyjściu z budynku. Było tak źle, że nawet nie zdążyłam się podeprzeć o ścianę, bo wylądowałam na kamiennej podłodze i już nic nie pamiętałam.
_______________________________________________________
Ufff, wykrzesałam z siebie kolejny rozdział. Mam nadzieję, że wam się spodoba! Wiem, że trochę zamętu wprowadziłam ze zmianami perspektyw, ale się połapiecie :)
piszcie, komentujcie, wszystko co chcecie! Jestem tu dla was :)
Buziaki!
Ahhhh ten zakochany Zbynio <3
OdpowiedzUsuńNiedawno skończyłam czytać 'Hopes...' DRUGI RAZ (!) i po prostu.... no ten sam uparty osioł co tam haha :D
No dobra, nie lubię tego Marcina, coś mi nie pasuje, ale nie wiem co... Jednak tacy goście to zawsze są podejrzani i trzeba uważać. Olka, trzymaj się tam jakoś! To tak a'propos jego rodziców, którzy swoją drogą to wredni są...
A Ruda i Misiu to w ogóle miód na moje serducho, serio <3
Aaaa, jeszcze Amelka XD Normalnie kocham to dziecko, tyle powiem ;3
Pozdrawiam i weny życzę...
Buuuuuuziaki ;****
Jaki wrażliwy Zibi :D
OdpowiedzUsuńCudny, cudny, cudny! Ja ja czekam na to, żeby sb w końcu wszystko wyjaśnili ..
Co za Marcin ma tajemnicę, podejrzewam coś, ale nw czy to to :D
I jeszcze Ci jego rodzice... ;/
Czekam na kolejny.. ;)
Pozdrawiam ;)
Jak ja sie ciesze ze znowu piszesz! świetny blog ! Czekam az w koncu beda razem ale znajac cb to nie nastapi szybko ;-). Pozdrawiam / Olka
OdpowiedzUsuńCzekamy, czekamy na kolejny .. ;)
OdpowiedzUsuń